2016-12-21

Nie ma czasu na nudę

Pisze Basik na Lubimy Czytać: (…) Są morderstwa, porwania, pościgi i bardzo dużo różnych postaci. I mimo że wiemy coraz więcej o całej intrydze, wydaje nam się, że wiemy coraz miej, bo akcja tak się komplikuje i dowiadujemy się o kolejnych nowych powiązaniach i nowych wydarzeniach. Bardzo dobre powiązanie powieści sensacyjnej, kryminalnej z wydarzeniami historycznymi. Tutaj nie ma czasu na nudę, bo krótkie rozdziały tylko pobudzają nasza wyobraźnię co dalej będzie się działo". całość

2016-12-14

Granica przyzwoitości

Kiedy zapytaliśmy profesora Kryszaka lat temu ponad już 20, jaka jest granica przyzwoitości, jeśli chodzi o objętość pracy magisterskiej, bez wahania powiedział, że 100 stron. W moim przypadku magiczną liczbą, która też ma coś wspólnego z przyzwoitością – wszak głupio śpiewać 39,90 zł za broszurkę – jest liczba 200. W przeliczeniu na strony książkowe to ponad 400, żeby nie było. W przypadku jednej serii do tej granicy lekko dobijam, w przypadku innej lekko ją przekraczam. Teraz bawię się jednak z trzecią, a tutaj przekroczyć trzeba trochę więcej. Dziś pękło 200, więc jeszcze kilkadziesiąt. I dobrze, bo ostatni rozdział dopiero się rozkręca. Takie to moje pisanie, lubię je porównywać do malowania obrazów, gdzie pokryć farbą trzeba całe płótno.

2016-12-06

Lektur towarzyszących…

… jeszcze kilka. Kończę już właściwie pisać, ale jeszcze potrzebowałem odpowiedniego klimatu. Dlatego sięgnąłem po Festung Breslau Marka Krajewskiego, Benefis konspiratora Stanisława Miedzy Tomaszewskiego, a przede wszystkim po Szpital Przemienienia Stanisława Lema. W pewnym momencie bohaterowie wyjeżdżają bowiem do Tworek. Ten szpital na szczęście uniknął podczas wojny tragicznego losu innych szpitali psychiatrycznych, w tym tego z powieści. Sama książka bardzo miła, mimo tematu, debiut Lema bardzo w mojej ocenie udany, ciekawe porównania i figury retoryczne.

2016-11-25

07 zgłoś się

Równo 40 lat temu, 25 listopada 1976 roku, wyemitowano pierwszy odcinek serialu. Lata mijają, a ja wciąż jestem w stanie siąść i oglądać. Choć przecież wiem doskonale, kto zabił i co za chwilę powie porucznik Borewicz. Bo to nie tylko świetny kryminał, ale też świadectwo tamtych czasów, których, w przeciwieństwie do katogwiazd prowadzących któryś z koncertów w Opolu parę lat temu, nie uważam za straszne. 07 zgłoś się kręcono przez kilkanaście lat, kilkoma seriami, i każda ma coś w sobie. Lata 70., a w nich auta marki warszawa, potem radiowozy fiat 125 p, wreszcie polonez Borewicza. Ciuchy niesamowite i problemy ludzkie prawdziwe. Szmagier dotknął nawet problemu ostracyzmu, z jakim spotykali się milicjanci po stanie wojennym. Jest taka scena, jak Borewicz podwozi lekarkę do szpitala praskiego, a inna lekarka, dowiedziawszy się, kto zacz, ostentacyjnie wychodzi z pokoju. Na koniec dodam jeszcze, że miałem wielkie szczęście i zaszczyt przeprowadzić wywiad z Bronisławem Cieślakiem, choć tylko przez telefon.

2016-11-22

Belle Epoque

Niby nie Łódź, a Kraków. I rok 1905, nie zaś 1892. A jednak czuję, że ktoś mi zrobił koło pióra. Serial Belle Epoque będzie można obejrzeć już na wiosnę w TVN, a w nim detektywa i zagadkę kryminalną. Pozostaje mi tylko żałować, że nie mam wpływowych przyjaciół i znajomych, życzliwych ludzi wokół, którzy pomogliby mi przełożyć moją trylogię łódzką na język filmu. Sprawa przeniesienia Berga do teatru też umarła wraz z dyrektorem Teatru Nowego Zdzisławem Jaskułą. Szkoda, szkoda. Może Rosjanie okażą się lepsi i zrobią serial według dalszego ciągu przygód Stacha. Nie obraziłbym się.

2016-11-21

W przekładzie Andrzeja Drawicza

Czy wiecie, mili Państwo, co to jest imiesłowowy równoważnik zdania? Bo na przykład 20 lat temu, w Wydawnictwie Dolnośląskim, kiedy została wydana powieść Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata w przekładzie Andrzeja Drawicza, nie wiedzieli. I że trzeba go oddzielać przecinkiem od reszty zdania też nie wiedzieli. Cała przyjemność lektury idzie w chuj, bo ktoś niedouczony robił redakcję i korektę! Ciekaw jestem, czy jest lepiej w nowym przekładzie państwa Przebindów, który od jakiegoś czasu jest na rynku księgarskim… I aż mi się odechciało pisać o tym, jak ważna jest to książka dla mnie. Może kiedyś.

2016-11-18

I wiem, że to dobre!


Takiego zgrabnego hasełka z reklamy pewnej sieci niemieckich sklepów użyłem wczoraj podczas Biesiady Literackiej Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, zachwalając swoje książki. Biesiada naprawdę była biesiadą, bowiem pierwszą osobą, którą ujrzałem po wejściu na salę w Domu Literatury, był jakiś starszy pan pałaszujący szynkę odwiniętą z papieru. Potem Małgorzata Karolina Piekarska porozmawiała ze mną o moim warszawskim cyklu. Zastanawialiśmy się też głośno, czy to kryminały, czy nie. Ale czy to ważne?



2016-11-17

2016-11-15

Barańczak

2 dni temu, 13 listopada, Stanisław Barańczak obchodziłby 70. urodziny…

Gdyby nie ludzie

Gdyby nie ludzie, gdyby nie istnieli
tak natrętnie, ze swoim łupieżem, paranoją,
wystrzępionymi spodniami, antysemityzmem,
kłopotami w pracy, trwałą ondulacją, skłonnością do uproszczeń i zadyszki,
gdyby wcale nie trzeba ich było poznawać,
przecierających zamglone okulary, wycierających zamaszyście buty
„straszne dziś błoto”, ocierających bezsilną łzę,
gdyby nie otwierali przed każdym tak od razu
swoich otłuszczonych serc i wyszmelcowanych teczek
z przetartymi na zgięciach papierami
„chwileczkę, gdzie ja podziałem to zaświadczenie”,
gdyby w ogóle ich nie było, tych zanadto takich samych
i nadmiernie odmiennych światów z podwyższonym ciśnieniem,
z wygórowanymi żądaniami „panie musisz pan mi pomóc”,
zbyt głośno mówiących, zbyt naocznie żywych,
zbyt dotkliwie ludzkich,
o ile łatwiej by się mówiło „nic co ludzkie nie jest...”

5 XI 1979
Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu

2016-11-14

Leonard Cohen (1934-2016)

Wydawało się, że będzie trwać wiecznie. Do końca przecież nagrywał płyty i koncertował. I już nie ma Leonarda Cohena. Po raz pierwszy usłyszałem o bardzie podczas lekcji muzycznej, która miała miejsce w sali koncertowej iławskiego IZNS-u. Były takie lekcje, był taki zakład. Potem piosenka Dance Me To The End Of Love w telewizji, smutna jak jasna cholera, z jeszcze smutniejszym teledyskiem. Hallelujah śpiewałem pod koniec VIII klasy i na harcerskich rajdach w liceum. No a potem się posypały kolejne kawałki. Jak stary był to twórca, świadczy chyba to, że gdy tańczyłem kiedyś w Łodzi z jedną panią lat 22, leciało Hallelujah, a ja zapytałem dziewczę, co to za piosenka, odpowiedziała, że piosenka ze… Shreka. Można wymieniać długo, wspominać, ale lepiej będzie chyba posłuchać. To idę posłuchać.

2016-11-08

Metafizyka dnia codziennego

Wczoraj spotkało się mnie coś miłego. Rano wsiadłem na Politechnice w tramwaj zamiast w autobus, by przejechać za zakręt, skąd jest więcej połączeń. Minąłem plac Zbawiciela. Schodząc w dół do Trasy Łazienkowskiej, przypomniałem sobie nagle ten dzień sprzed 27 lat, kiedy kręciłem się w okolicy, zaglądałem do Teatru Współczesnego, gdzie akurat grali Mistrza i Małgorzatę. Książka ta w tym czasie zaczęła już zmieniać moje życie. Przyjeżdżam do pracy i po paru godzinach dowiaduję się, że wygrałem w konkursie, który ogłoszono w piątek. Nagroda? Bilety na spektakl Każdy dostanie to, w co wierzy wg powieści Bułhakowa w Teatrze Powszechnym! Wieczorem sięgnąłem po przekład Drawicza i od razu połknąłem 80 stron.

2016-11-07

Dygat

Czytam sobie Dworzec w Monachium Stanisława Dygata. I nie mogłem oprzeć się pokusie zamieszczenia tutaj dwóch cytatów. Tak w przerwie, która jakoś wciąż u mnie trwa. 



2016-10-21

Nobel 2016

Spóźniony o tydzień post, ale będzie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ludzie nie robili wielkich oczu, słysząc nazwisko laureata literackiego Nobla, nie dopytywali: co, kto, a gdzie to jest? Bo Boba Dylana znają chyba wszyscy. I po raz pierwszy od czasu przyznania nagrody Wisławie Szymborskiej człowiek jest w stanie zacytować twórcę. "Hej, panie z tamburynem, zagraj jeszcze raz. Wcale nie chce mi się spać, nie muszę nigdzie iść…" – śpiewałem kiedyś.

2016-10-20

Żeby było w klimacie

Szukałem czegoś, żeby pozostać w klimacie powieści, którą piszę. Postanowiłem po raz drugi przeczytać Kolumbów Romana Bratnego. Ale tylko pierwszy tom, gdyż jego akcja rozgrywa się dokładnie w tym samym czasie co przygody Antka. Drugi to już powstanie, czyli sięgnę po niego za rok. To już druga lektura tej powieści, ale o jednej rzeczy nie pamiętałem. Ktoś się kiedyś zdziwił przy okazji rozmowy o powieści Rikszą do nieba, że w alei Szucha, niedaleko siedziby gestapo, było kasyno gry tylko dla Polaków. A było. Opisałem je. Ale Bratny zrobił to wcześniej, o czym nie pamiętałem, pisząc Rikszę. A tak to mamy chłopaków, rówieśników Antka. Najbliżej mu chyba do Jerzego, na drugim miejscu jest Kolumb, Zygmunt chyba najmniej, bo, jak pamiętamy, z wojskiem nasz bohater niewiele chciał mieć wspólnego.

2016-10-19

Hygge

Najpierw definicja z Wikipedii: "Hygge – termin funkcjonujący w duńskiej kulturze, oznaczający sztukę tworzenia przytulnej atmosfery ogniska domowego, braterstwa, wspólnoty, intymności. Symbolem hygge są licznie zapalane przez mieszkańców Danii świece". 
Jakiś czas temu byłem w Danii, dlatego gdy znajoma pani od PR zapytała, czy rzuciłbym okiem na książkę duńskiej aktorki Marie Tourell Søderberg Hygge. Duńska sztuka szczęścia, zgodziłem się bez wahania. Kraj to bowiem szczególny, a nawet krótka wizyta starczyła, bym się w nim zakochał. Na rowerze już jeżdżę, teraz przyszedł czas na hygge właśnie. Z zainteresowaniem przewracałem więc kolejne strony książki, przyglądałem się fotografiom, choć mogłyby być większe. Książka ta jest bez wątpienia ważną pozycją na półce z poradnikami, choć czy do końca dowiedziałem się, jak być szczęśliwym? Chyba jednak to kwestia miejsca. Jak to mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ale chętnie wyjechałbym stąd, rzucił ten cały burdel, który staje nam się państwem wyznaniowym, rzuciłbym niewdzięczną pracę, nie oglądał na co dzień debili z przyklejonymi do uszy komórkami etc. Chociaż świece kupię jeszcze dziś.

2016-10-18

Nie tylko pościgi i strzelaniny

Normalnie to musiałbym stać przed pułkownikiem Tomaszem Turowskim na baczność. Ale na szczęście jesteśmy kolegami z jednego wydawnictwa. Książkę otrzymałem w maju, ale dopiero teraz mogłem ją przeczytać. Kilka słów zdążyłem też na jej temat powiedzieć podczas niedawnego spotkania promującego już część trzecią szpiegowskiego cyklu. Że to nie tylko pościgi i strzelaniny, ale też ciekawa pozycja jeśli chodzi o takie kwestie, jak azjatyckie jedzenie, architektura, sprawy obyczajowe. Myślę, że spokojnie można taką książkę zabrać ze sobą na zwiedzanie byłych krajów ZSRR, bo wspaniale wpisuje się w klimat. Szkoda tylko, że klimat dla naszych stosunków z Rosją nie najlepszy.

2016-10-17

Dla miłośników Warmii i Mazur

Z radością powitałem kolejną recenzję Krypty, dość wysoką ocenę, jak i fakt, że czytelniczka korzysta z biblioteki publicznej! (...)"Akcja rozgrywa się na czterech planach czasowych, w trakcie bitwy pod Tannenbergiem, w trakcie ofensywy sowieckiej na Prusy wschodnie, w 1965 r. i współcześnie. Wśród postaci drugiego, trzeciego i jeszcze dalszego planu znajdujemy Xawerego Dunikowskiego, Paula von Hindenburga, Ericha Kocha, Dirlewangera, znaną nam już z Ornatu z krwi archeolożkę, emerytowanych funkcjonariuszy służb i potomków "wypędzonych". Dla miłośników Warmii i Mazur gratka, tak jak dla osób zainteresowanych losami Bursztynowej Komnaty. Warto przeczytać, choć ja osobiście czytam egzemplarz biblioteczny. Przed kupnem tego i innych dzieł autora skutecznie powstrzymały mnie obrzydliwe umizgi do opozycji na blogu." całość

2016-10-14

"Podgląd" nr 3/2016, str. 99-108


Dawno tu nie zaglądałem, ale to z powodu nawału pracy. Trochę też dlatego, że się nic ważnego nie dzieje. A przynajmniej nie na tyle, by o tym tutaj wspomnieć. Żmudna, codzienna katorga. Taki blog też wymaga uwagi, wysiłku, skupienia. Kiedyś Paweł Jaszczuk poradził Tomaszowi Białkowskiemu, by rzucił bloga i poświęcił wszystkie siły na pisanie prozy. Chyba ostatnio posłuchał. Dlatego takie dni jak ten, kiedy ukazuje się kolejny numer kwartalnika, a w nim fragment mojej najnowszej, niewydanej jeszcze powieści, jest świętem.

2016-10-07

Zadziwiająco wciąga

Pisze niezawodna Dagmara na LC: "Za okładkę na poziomie powieści Daniel Steel czy Mary Higgins Clark powinno być o gwiazdkę mniej ;) To nie zachęca do czytania! A poważniej powieść w klimacie Dona Browna (choć mnie osobiście cały Kod rozczarował) czyli bierzemy coś z naszej, polskiej historii i dorabiamy sensacyjne wątki. 
Mamy dziennikarza z wielkiej Warszawy, młodych i starych archeologów, księży, św. Wojciecha i nawet Koperników, sektę i cały wachlarz sił mundurowych. Mamy przysłowiowy MacGuffin, który powoli zanika wraz z upływem stron tego nie chudego tomiszcza. Mamy sympatycznych bohaterów i megazłoczyńcę godnego prawie Goldfingera czy innego arcyłotra z Bonda. 
Akcja powieści zadziwiająco wciąga mimo przeskoków od Św.Wojciecha, Kopernika po czasy współczesne i różne lokalizację. Jeśli nawet tematyka wydaje się oklepana skarb, tajne stowarzyszenie czy sekta czyta się to bardzo dobrze. Czas zamówić Kryptę Hindenburga czy poziom zostanie utrzymany" całość tutaj

2016-10-05

Nowy Rynek

No to już wiem, dlaczego łodzianie mi nie wybaczą tego, że Nowy Rynek, a dziś plac Wolności, w swoich powieściach łódzkich nazwałem okrągłym. Chociaż można się kłócić, bo środek jest okrągły przecież, jak widać na fotce, którą pozwoliłem sobie zabrać z FB i dołączyć. Z nowym miastem, do którego rzucę detektywa Stanisława Berga, nie będzie takich problemów. Chyba. Tak czy inaczej trzeba będzie podszlifować rosyjski.

2016-10-03

Czarne polo

Mam na sobie, by zaprotestować przeciwko bandyckiej polityce Kościoła katolickiego i PiS wobec kobiet w Polsce. Tyle mogę na razie zrobić, choć nie wykluczam, że zrobię więcej. Dziś aż czarno na korytarzach w firmie i na stołówce, a to oznacza, że duch w narodzie nie ginie!


2016-09-30

O promocji w TVP Olsztyn

Jeszcze raz dziękuję za wspaniałe spotkanie w Olsztynie, a materiał można obejrzeć tutaj


2016-09-29

Dawnych książek czar

Staś ma przeczytać lekturę O psie, który jeździł koleją. Powiedziałem, że mu przywiozę z Iławy swój egzemplarz. No i mam. Pamiętacie, jak była bida i nie wychodziły książki? Wtedy czasopisma, by pomóc uczniom, dołączały je do poszczególnych numerów. Ale jak! Pół "Przyjaciółki" trzeba było wyjąć, zagiąć odpowiednio, przeciąć i zszyć. Tak powstawała książeczka. Zebrało się tego trochę w mojej biblioteczce, bo muszę się przyznać, że nie wyrzuciłem nigdy żadnej ze swoich książeczek. Zostało wszystko: od serii Poczytaj mi, mamo po właśnie takie wycięte z gazety lektury.

2016-09-26

Powrót nauczyciela tańca

Kolejny Mankell, też za dychę z supermarkecie, czytany właściwie z rozpędu, choć to jeszcze nie jest flagowy Wallander. Już wiem, czemu te szwedzkie kryminały są takie opasłe. "Poszedł, przeszedł, zadzwonił, przejechał, po drodze minęły go dwa samochody, napił się kawy, pomyślał". I tak pięć stron poszło. Ja bym to chyba szybciej załatwił, nie o wiele. Nie męczy tak Mankell jak choćby Larsson w serii Millennium. Nikt nie nie robi zakupów w Ikei przez szesnaście stron. Ciekawy temat z tym tropieniem nazistów, sam z niego skorzystałem w Krypcie Hindenburga. W połowie książki już właściwie wiesz, o co chodzi, a tu nagle jednak nie wiesz. Trochę denerwuje, że czytelnik dwa razy dowiaduje się tego samego, raz od zabójcy, dwa od policjantów. Ale czas spędzony nad tą książką niezmarnowany, to ważne.

2016-09-21

Książka. Nie gazeta

O ile w przypadku cyklów powieściowych o Stanisławie Bergu i Antku mi to nie przeszkadza, a wręcz nie wyobrażam sobie, by nie operować dokładnym datami – przynajmniej niech to będzie miesiąc (bo pogoda i okoliczności przyrody) i rok, o tyle w przypadku Tomasza Horna, bohatera Ornatu z krwi i Krypty Hindenburga, jakoś tego unikam. Tylko miesiąc. I siedem dni, podczas których rozgrywa się akcja. Właśnie przy okazji autokorekty trzeciej części cyklu złapałem się na tym, że saperzy przeprowadzają rozminowanie Westerplatte, bo lada dzień będzie okrągła rocznica zakończenia wojny. No nie, jakoś nie. ostało normalne rozminowanie, wszak i dziś pewnie coś by się na półwyspie znalazło. Podobnie wyrzuciłem jakąś wzmiankę o skazanych za głośnie kiedyś przestępstwo. Książka to jednak nie gazeta. Akcja rozgrywa się współcześnie. I tyle. Dokładne daty zostały za to w rozdziałach o Koperniku.

2016-09-20

Wymarzony rejs

Myślałem, że to już za mną. Ale koledze z dawnego zespołu się nie odmawia. Odpowiednio ponaglony porannym telefonem, usiadłem i poprawiłem tekst nowej piosenki Shantażu. Poprawiłem po kimś, kto stawia pierwsze kroki w drodze tekściarza. Generalnie idzie w dobrym kierunku, ale przed nim jeszcze sporo pracy. Tytuł Wymarzony rejs.

2016-09-19

Kot

Nazwijmy go Kotem, choć wcześniej był rybą. Jakkolwiek to brzmi. Kot odezwał się jakiś czas temu i mówi, że oklapłem. Może nie jeśli chodzi o energię, z którą zasiadam do pisania kolejnych książek i energia ta nie słabnie, czego efekty widać. Jemu chodzi o to, że potem nic albo prawie nic się z tym nie dzieje. Że, owszem, powieści są w empikach, a to już coś, w dodatku niektóre są tam pięknie promowane. Ale nie ma mnie w mediach tyle, ile powinno być. Że nie ma recenzji, a nawet krytyk, który wydawał się życzliwy, się wypiął. Że produkt jest, ale nie jest należycie pokazany. Że trzeba utrwalać markę, która nazywa się KRZYSZTOF BEŚKA. A ten blog – choć piszę tu codziennie, skrupulatnie, nie boję się mówić, co myślę – tego nie zmieni. Że nie chwytam życia tak silnie jak kiedyś, nie brnę do przodu z takim impetem jak przed laty, gdyśmy się poznali. I że będzie nade mną pracował. Co ja na to? Pomocnej dłoni się nie odtrąca, to jasne. Kot ma rację. W tej chwili na piedestale są twórcy wydający jedną książkę rocznie, książkę, na którą się czeka. A przynajmniej robi się z tego szum. Ja w ubiegłym roku wydałem trzy, w trzech seriach. I cisza. Nikt mnie nie widzi. Nie zaprasza, kurwa, do telewizyjnego programu o książkach choćby z ciekawości, jak to fizycznie jest możliwe… Trzy w roku! Czy Kot pomoże? Wierzę, że tak.

2016-09-17

Stosik

Złapałem się na tym, że równie mocno co samo pisanie kręci mnie przygotowywanie do tematu, w tym lektury towarzyszące. Zaczyna już po mnie chodzić Berg kolejny, a wraz z nim także książki, które będą mi towarzyszyć. Niektóre stare, inne nowiusieńkie, jak Mock.
 
 

2016-09-15

Włoskie buty

Nie przekonywały mnie jakoś dyskusje i zachwyty kolegów z redakcji. Nawet gdy umarł, nic nie poczułem. Dopiero gdy o Mankellu zaczął opowiadać nasz pilot wycieczki podczas jazdy z Ystad do Malmö, a potem gdy dwie książki tego autora ujrzałem na wielkiej półce w Carrefourze, za jedną czwartą ceny, pomyślałem, że trzeba. Na pierwszy ogień poszły Włoskie buty. To coś w rodzaju Stary człowiek i morze, ale w o wiele większym rozmachem. Znów są hektolitry wypitej kawy, zimne morze, gęste lasy, ludzkie wybory i to, że życie zaskakuje. Wszystko to na przestrzeni nieco ponad roku. Potrzebna, krzepiąca lektura.

2016-09-14

Siedem dobrych lat

Jakiś głos podpowiadał mi, bym poznał wreszcie Etgara Kereta. Dotąd znałem go tylko jako posiadacza pracowni, mieszczącej się w najwęższym domu na świecie, na warszawskiej Woli. Gdzieś tam mignął chyba u Makłowicza i w filmie Facet (nie)potrzebny od zaraz. Jakiś czas temu otrzymał polski paszport, dzięki czemu śmiano się, że przybył nam świetny pisarz. Musiałem się przekonać, czy świetny. Dlatego przeczytałem Siedem dobrych lat. To krótkie, pogodne, ciepłe opowiadania. Czyta się to świetnie, mimo że autor nieraz porusza tematy ciężkie, jak choćby zagładę Żydów czy to, co się w Izraelu dzieje teraz. Właściwie miałem sobie tę lekturę zostawić na czas, gdy tam ruszę, a taki mam zamiar. Ale się mi po prostu wzięło i przeczytało. A raczej połknęło.

2016-09-13

Horn 3

Jak dobrze znów poczuć znajome emocje. Robię!


2016-09-12

Koncert Stana

To nie tylko wielki piosenkarz, ale też kolega z tego samego wydawnictwa Melanż. Dziś Stan Borys świętuje 75-lecie urodzin i 55 lat na scenie. Koncert będzie transmitowany na żywo w Radiu Dla Ciebie. A ja usiądę na sali koncertowej w pierwszym rzędzie!


2016-09-09

Praca rąk

Z początku swojej przygody z pisaniem pamiętam taki dialog: "Z pracy rąk się utrzymuj, chamie jeden! A co to ja… dupą piszę?!". A moi dwaj koledzy z Liceum Wojskowego, Paweł i Marcin, robią własnymi rękami takie rzeczy, jakże przydatne podczas weekendowego relaksu nad wodą, jak również w codziennej pracy. Piękne, prawda? 


2016-09-08

Sześć wcieleń Jana Piszczyka

To jedna z lektur z obowiązkowych. I, dodajmy, spóźnionych, bo powinienem  po nią sięgnąć przy okazji pisania Autoportretu z samowarem, bo i korporanci, i faszyści na uniwersytecie, i getta ławkowe. Ale i teraz była to miła i potrzebna lektura. Film Munka, o którym pisałem niedawno u siebie w gazecie, jest bardzo wierny powieści. Narracja stylizowana na list też bardzo przypadła mi do gustu. Pozostaje pytanie: czy do jednego człowieka może przyczepić się tyle pecha? Pewnie tak, sam znam wielu takich ludzi.

2016-09-07

Mieszane uczucia

Parę słów o Ornacie z krwi: (…)"Horn i Ewa Rimmel muszą zmierzyć się z niebezpieczeństwami i tajemnicami, które niczym klątwa faraona z piramidy, wyszły z otwartej podczas wykopalisk krypty. Tajemnice Wojciecha, biskupa praskiego i braci Koperników, zagadkowa konfraternia, mroczny i niebezpieczny Pasterz. Zgony kapłanów nie pomagają rozwikłać powiązań między nimi, bo na pierwszy rzut oka nie są to napady rabunkowe – dopiero z czasem staje się jasny nie tyle przedmiot poszukiwań, co kierunek, jakim podążać. Mam mieszane uczucia po lekturze tej powieści. Świetny pomysł na fabułę, wartka akcja, zróżnicowane postaci, mimo zasadniczego wątku religijnego – brak nut schematycznego antyklerykalizmu (czego się obawiałem, bo nie znoszę takich uproszczeń), a wręcz zbalansowane podejście i sympatyczne, angażujące czytelnika postaci „z obu stron barykady”, jeśli można to tak określić. Wiele też tu interesujących szczegółów i ciekawostek z historii regionu. Czy zasadne jest blurbowe porównanie do Dana Browna? Z pewnością nasunęła je tematyka, ale i sprawnie, wartko poprowadzona fabuła. Książka niejako czyta się sama. Zagadka nie jest łatwa, wiele zachowań bohaterów zastanawia i zaskakuje (…)" całość tutaj

2016-09-06

Świnoujście

Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak rozległe. Wiele nerwów kosztowało nas, by przedostać się na drugą stronę Świny, bo prom w mieście jest tylko dla pojazdów z rejestracją ZSW. A potem nieźle się musieliśmy napocić, nim dotarliśmy na falochron do słynnego wiatraka. Ale pięknie było, pogoda dopisała, szerokie plaże, nie było żadnych problemów ze znalezieniem miejsca do plażowania przez te dni. Od wiatraka szliśmy wzdłuż rzeki, wpływał właśnie statek, jakaś pani bawiła się z psem. Ten obraz zostanie we mnie na długo. Chciałem się wprosić na okręt wojenny, bo w Świnoujściu mam dwóch kolegów z liceum wojskowego, bohaterów Fabryki frajerów, dziś komandorów podporuczników. Ale byli na urlopie. Zbycha spotkałem przypadkiem na ulicy. Pogadaliśmy chwilę. Trochę za krótko, bo nie widzieliśmy się ponad 20 lat.


2016-09-05

Wyspa Møn

Dzisiaj ostatni wpis z szalonej wyprawy na północ. Nazajutrz po zwiedzaniu Kopenhagi zapakowaliśmy się autokar i ruszyliśmy na wyspę Møn, słynącą z kredowych klifów. Zejście na dół po kilkuset schodach nie było łatwe, a co dopiero wejście z powrotem. Dziecko biadoliło trochę. Klif piękny, choć piękniejszy widziałem 30 lat temu na Rugii, do tego słońce skryło się za chmurami. Wspaniała scenografia do walki na śmierć i życie, która mogłaby się odbyć na szczycie… Emocje zapewniono nam także i potem, gdy w sklepie na górze włączył się alarm pożarowy. Szybko przyjechały trzy jednostki. Niczego nie znaleźli, a w nagrodę za fatygę każdy strażak dostał loda na patyku.


2016-09-02

Kopenhaga

Po ostatnim wpisie dokumentującym naszą podróż trochę się zniechęciłem do zdjęć. Strasznie dużo szarpania. Nie chce mi się. Dlatego teraz poprzestanę na dwóch. Kopenhaga to miasto Hansa Christiana Andersena, twórcy baśni dla dzieci, między innymi tej o Małej Syrence, która jest dziś symbolem miasta. Urodził się 2 kwietnia, jak ja, więc jakoś zawsze był mi blisko. Choć ostatnio spotkałem się z wieloma opiniami, że zbyt normalny to on nie był. Ale pod pomnik iść musiałem. Zwiedzanie miasta trochę z autokaru, trochę na nogach, w ostatnim etapie na omdlewających i samemu, co syna nie chciałem ciągać. Rower by się przydał, a to najważniejszy w Kopenhadze środek transportu. Międzynarodowy tygiel, nawet muzykanci na ulicach jacyś bardziej zdolni od naszych, trzeba to przyznać. Mieliśmy też szczęście, bo przy pałacu królewskim spotkaliśmy następcę tronu, księcia Fryderyka. Jechał autem co prawda, ale to zawsze coś. Chętnie tam wrócę. 

Hans Christian Andersen. Można zrobić zrobić sobie z nim zdjęcie,
jakie się chce. Nawet wejść na kolana. Pan Japończyk ma taki zamiar.
Z naszym Mickiewiczem czy Słowackim raczej nie…
Ja i Den Lille Havfrue.