2011-03-29

A życie swoje...

Wszystko wskazuje na to, że pamiątkowy pierścień prymasa Wyszyńskiego, skradziony z katedry w Gnieźnie, został rozmontowany, przetopiony, a brylanty z niego sprzedano za bezcen w Holandii. Złoto-srebrny pierścień, wysadzany brylantami, z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej pochodził z 1966 roku. Jego wartość materialna szacowana jest na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pierścień był darem biskupów polskich, dla kardynała Stefana Wyszyńskiego z okazji 1000-lecia Chrztu Polski. Złodzieje nie uszanowali świętości. Tak jak ci z Ornatu z krwi:

Było coraz zimniej. Marzec marcem, ale kościół nie był ogrzewany – tym bardziej teraz. Młodszy z braci zaczął przestępować z nogi na nogę, para ulatująca ust przy każdym oddechu wirowała w świetle latarki wycelowanej wciąż precyzyjnie w górną część konfesji.

Drapieżne ptaki okazały się nie tak silne i dumne, jak wyobrażano je w herbach państwa Polan od setek lat. Kilka minut wystarczyło, by relikwiarz świętego Wojciecha zakołysał się w rękach złodziei. Zakołysał się i, cenny metal miał wszak swoją wagę, przydusił mężczyzn do ziemi, mimo że w rzeczywistości znajdowała się ona kilka dobrych metrów niżej. Sapiąc i stękając, zdołali jednak uchronić skarb przed niechybnym upadkiem i roztrzaskaniem się o posadzkę kościoła. Aby jednak zdobycz mogła znaleźć się na dole w nienaruszonym stanie, potrzebna była pomoc.

– Dawaj tu, brat!

Przypomnieli sobie, kurwa – pomyślał ze złością Zbyszek, w tej samej chwili zgarbił się i struchlał, jakby bał się spadającego na kark ciosu. Bóg przecież słyszy wszystko, nawet myśli...

Kiedy srebrna trumienka z postacią półleżącego świętego na wieku znalazła się na podłodze, wszyscy trzej mężczyźni ciężko sapali ze zmęczenia. Czekała ich jeszcze powrotna droga. Na szczęście planowali pokonać ją już nie małpim sposobem, jak to nazwał Roman, ale zwyczajnie, przez drzwi. Niewielkie i mało widoczne, umiejscowione były w bok od głównej nawet, zamknięte tylko na zasuwę, od środka.

– Ciężkie cholerstwo – stęknął Zbyszek, usiłując dźwignąć okryte na powrót w folię trofeum.

– Co się dziwisz – prychnął Romek. – Nieboszczyk swoje waży.

Bracia nie przeżegnali się tylko dlatego, że ręce urywał im właśnie ciężki srebrny relikwiarz...

2011-03-17

Ornat z krwi

Zaczęło się od książek Dana Browna, który deptał wszystko, przed czym inni klękali. Pomyślałem sobie: a gdyby tak spróbować iść tym tropem, ale tylko na naszym, polskim poletku? Potem lektura Turbota Güntera Grassa, który za śmierć świętego Wojciecha nie wini pruskiego wojownika, a... kobietę, która zatłukła praskiego biskupa chochlą chwilę po tym, jak wyszedł z jej legowiska. Wreszcie rozmowa, dokładnie w autobusie jadącym Trasą Łazienkowską, z kolegami. – Napisz książkę, w której ktoś rozwiązywałby zagadki historyczne, wspierany przez piękną panią archeolog, jednocześnie umykał prześladowcom. To byłoby coś! – przekonywali. No to napisałem! Dzisiaj już wiem, że się ukaże. Długo wyczekiwany telefon zadzwonił, a mail nadszedł. Szczegóły – niebawem.