2014-07-31

Most literacki

Dziś 55. urodziny Mostu Gdańskiego. To jeden z moich ulubionych mostów w Warszawie. Idąc z Pragi, można podziwiać niesamowitą panoramę miasta. To również most, który opisywano w wielu książkach i pokazywano w filmach. Bohaterka powieści Pestka w książce rzuciła się pod samochód na placu Wilsona. A w filmie, pod tramwaj, właśnie na Moście Gdańskim. Tędy poprowadził też jednego ze swoich bohaterów Leopold Tyrmand w Życiu towarzyskim i uczuciowym: "Teraz Mikołaj narzuca starą, zamszową kurtkę i zamyka za sobą drzwi. Wąskimi uliczkami między willami schodzi na nadwiślański bulwar. Idzie pod stokami Cytadeli przez powietrze pachnące trawnikami i czysty, rozgrzanym asfaltem. Przyciąga go czarny most nad szarą rzeką: Mikołaj wchodzi na most. Powinien iść w kierunku przeciwnym, lecz kroczy mostem w stronę Pragi, zatrzymując się co chwila i przechylając przez balustradę. Wisła jest wysoka i Mikołaj myśli, rozwaliłbym sobie tylko brzuch o wodę. (...) I idzie przez most w odwrotnym kierunku, coraz bardziej oddala się od śródmieścia, gdzie czeka nań odwieczne łatanie klęsk, czyli życie. Wie, że już nie wróci do życia."

2014-07-30

W płaszczu i szapoklaku

W paru miejscach w internecie, choćby tutaj, można znaleźć teksty, poparte zdjęciami, o takich samych motywach na okładkach różnych książek, różnych wydawnictw. Czasem mniejsze, czasem innego koloru, ale to te same zdjęcia. Sam się o problem otarłem. Chodzi o roboczą wersję okładki Pozdrowień z Londynu. Był tam jegomość w cylindrze, obok wieża Big Bena, a nad nimi księżyc. Jakie było moje zdziwienie, gdy po kilku miesiącach ujrzałem to samo, ale na okładce pierwszej książki z serii o Fandorinie, czyli Azazela. Inny grafik, inne wydawnictwo, więc o co chodzi? Czy to kwestia zżynania jeden od drugiego? A może taka, że grafik kupuje fotografię, najczęściej zagraniczną, a potem komponuje z niej swoją okładkę, podczas gdy tę samą fotkę kupuje później ktoś inny i robi po swojemu? Najczęściej chyba jednak to drugie. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, taka fotka jest do kupienia przez pewien czas, a potem, gdy ktoś nabędzie, zostaje "zamrożona". Tylko że potem następuje "rozmrożenie" i cyrk się zaczyna. Inna sprawa to pewien motyw, który pojawia się od jakiegoś czasu na okładkach powieści kryminalnych, których akcja osadzona jest w wieku XIX. Cień mężczyzny w płaszczu albo w pelerynie, koniecznie w szapoklaku na głowie, czasem z laseczką. Przedstawiam wyżej przykłady. Ale to nie żaden zarzut, raczej ciekawostka. No i mojemu bohaterowi najbardziej się widać spieszy, by sprawę rozwiązać, bo przecież biegnie!

2014-07-29

Wieści z frontu

Wczoraj minęła 100. rocznica wybuchu I wojny światowej. Za parę dni wspomnimy bitwę pod Tannenbergiem i jej zwycięzcę, marszałka von Hindenburga. A u mnie wieści z frontu prac nad książką, która między innymi o bitwie tej będzie opowiadała. Życie sprawiło, że premiera Krypty Hindenburga została przesunięta na październik. W sumie to się cieszę. Przy tym upale nie chciałoby mi się pracować nad redakcją.

2014-07-28

Noc praktycznie nieprzespana

To była, mówiąc językiem sportowym, bramka do szatni. Wczoraj wieczorem zapytałem jedyną na razie osobę, która czytała Dolinę Popiołów, o wrażenia. Nie podobało jej się zakończenie. Przecież pan X nie mógł zrobić tych wszystkich złych rzeczy, czyli podpalać dworów, gdzie były kobiety i dzieci! Zacząłem myśleć. Bo prawda była taka, że mi też się to nie podobało. No i wymyśliliśmy rozwiązanie. Problem w tym, że stało się to, jak wspomniałem, wieczorem. Potem nastała noc, ale sen nie chciał nadejść. Pojawiły się majaki, a wszystko związane z książką. Nie jesteś w stanie nad tym zapanować. Potok myśli, potencjalnych rozwiązań, coraz bardziej niedorzecznych, nie może się zatrzymać. Koszmar. Ranek był wybawieniem.

2014-07-26

100 lat od bitwy

Pod Szkotowem zostanie przeprowadzona rekonstrukcja bitwy pod Tannenbergiem. Bitwa miała wielkie znaczenie nie tylko dla przebiegu I wojny światowej, ale też dla pewnej grupki ludzi, których perypetie opisałem w swojej powieści Krypta Hindenburga. Na powieść wciąż czekamy, a bitwę można będzie obejrzeć już jutro, czyli w niedzielę. Więcej, wraz z wypowiedzią mojego kolegi z polonistyki, dziś wielkiego pasjonata takich zabaw, Mirka Sochackiego, można przeczytać tutaj

2014-07-25

Dobre rady

Dziś imieniny, więc dużo życzeń. To miłe. Miłe, że ktoś pamięta, chce się komuś zadzwonić czy napisać. Życzyć zdrowia, szczęścia, pomyślności. By książki się pisały i sprzedawały. Żeby tak było, trzeba wiele pracy, szczęścia. Czegoś jeszcze? Na takie pytanie może odpowiedzieć sam Stephen King, który sformułował aż 11 praw. Sama prawda! Mnie najbardziej podoba się punkt 3. Nie trać czasu, próbując zadowolić ludzi. Jeśli na poważnie zamierzasz zabrać się za pisanie, nie możesz próbować tworzyć pod kogoś. Zawsze i tak trafi się ktoś niezadowolony, a książka nigdy nie spełni wszystkich oczekiwań. (...) Trzeba nauczyć przestać się martwić o opinie innych. Reszta tutaj

2014-07-24

Edward Stachura

„Zginąć by można jak nic:
Do żył
Jest nóż.
Lub w dół
Na bruk
Z wysoka.
Ale czy warto? (…)”

Dziś mija 35 lat od chwili, gdy Edward Stachura wybrał sznur, który przywiązał do haka pod sufitem. Niedającego od wielu dni znaku życia poetę znaleźli bliscy w jego mieszkaniu przy Rębkowskiej na warszawskim Grochowie. Miał 42 lata. Próbował zrobić to wcześniej, ale bez powodzenia. Potem próbował pogodzić się ze światem, leczył się w szpitalu w Drewnicy, skąd potem uciekł. Pozostały po nim wiersze, powieści, a przede wszystkim piosenki, których sam nie potrafił za bardzo wykonywać. Pozostała legenda obieżyświata z chlebakiem i w wojskowej kurtce. Coraz mniej ludzi jednak o nim dziś pamięta. Stachura to jedna z moich pierwszych literackich fascynacji, znałem kilkadziesiąt jego piosenek. Nie mogłem więc nie przywołać tu tej daty.

Co nowego u pana?

Cały wywiad, którego udzieliłem Urszuli Witkowskiej, można znaleźć tutaj

2014-07-22

Contessa

Za naszą zachodnią granicą podobno jest szał na tradycyjne maszyny do pisania, a wszystko za sprawą afery podsłuchowej. Więcej tutaj Że stare jest romantyczne, a czasami bywa lepsze od nowego, o tym przekonywać nikogo nie trzeba. Są twórcy, którzy nie piszą na komputerze, a na maszynie właśnie. Ba! Pisarz Wiesław Myśliwski pisze ręcznie, w dodatku ołówkiem! Przy tej okazji chciałem słów parę o mojej pierwszej i ostatniej maszynie do pisania. To contessa. Kupiliśmy ją na starym mieście w Iławie gdzieś koło roku 1995 roku, czyli jeszcze na studiach. Na raty, bo bida dupę ściskała. Na tej maszynie pisałem potem wiersze, pierwsze formy prozatorskie. Na tej maszynie wydziergałem, niemal dosłownie, swoją pracę magisterską, podczas gdy większość kolegów i koleżanek pisało już na komputerze bądź dawało do przepisania. Nawet margines prawy wyliczałem, żeby ładny był! To po tej pracy nauczyłem się używać do pisania bardziej palców środkowych zamiast wskazujących, bo te już nie dawały rady (wiem, że powinno się pisać wszystkimi, wiem). Do dziś tak mam. Wkrótce contessa służyła mi coraz rzadziej. Teraz mieszka w Iławie, ale jest. Wciąż czeka na lepsze dni. Nie oddam jej. Muszę tylko kupić jej nową taśmę.

2014-07-21

Jantar

Znudzeni trochę jeziorem, wyskoczyliśmy w piątek nad morze. Dotarcie do najbliższego miejsca zajęło nam godzinę i 45 minut. Pierwszy raz byłem w Jantarze. I pierwszy raz w tej okolicy od ukazania się Ornatu z krwi, którego akcja tam właśnie się rozpoczyna. Tomasz Horn pojechał na rondzie w Stegnie prosto. Ja skręciłem w lewo, choć zawsze skręcałem w prawo. Poza tym wszystko tak, jak było: woda, piasek, sprzedawcy lodów i popcornu, zdjęcia z wielkim pluszakiem. Staś właściwie z wody nie wychodził. Potem dorsz z frytkami czy, jak wolałby Staś, frytki z dorszem.

2014-07-15

Ku północy

Jakby się kto pytał, to przez najbliższych kilka dni będę gdzieś w okolicach tej wody na zdjęciu. Pogoda ma dopisywać, więc nie wiem, czy będę zaglądał do sieci. Do rybackich prędzej!

2014-07-14

Jeziorak finito

Długi. Taki jest Jeziorak. Najdłuższe jezioro w Polsce. Długi. To coś, co wykończyło iławską drużynę. Jeziorak Iława grał kiedyś w II lidze (dzisiejsza pierwsza), a dzisiaj nie dostał licencji nawet na grę w piątej! Drużynę skreślono z listy Warmińsko-Mazurskiego PZPN. Grabarz przyklepał i tyle. Szkoda. Podczas gdy w Brazylii fiesta po zakończeniu mundialu, u nas smutek. Ktoś za upadek piłki nożnej w Iławie odpowiada, ale nie sądzę, by wskazano winnych. Nie byłem wielkim fanem tej drużyny, ale zawsze interesowało mnie, w jakiej lidze jest i czy dobrze dobie radzi. Za każdym razem na plakatach w mieście, które informowały o meczu, była większa cyfra oznaczająca ligę. I nazwy jakichś wsi, z którymi drużyna miała się zmierzyć. Pozostanie historia i stadion, jeszcze poniemiecki. Usypano go w miejscu, gdzie przed dziesiątkami lat było ramię wodne Jezioraka. Może dobry pomysł, by znów tam było.

2014-07-12

Noc Literatury


Kilka dni temu w Łodzi odbyła się impreza pod wszystko mówiącą nazwą Noc Literatury. Miło mi, że ważną rolę odegrały w wydarzeniu moje książki. "Atrakcją była kryminalna gra literacka. Uczestnicy podzielili się na pięć drużyn. Najpierw losowali: narzędzie zbrodni (klucz francuski, sznur, łuk, świeca, książka), lokalizację (np. czytelnia na Księżym Młynie) i inspirujące cytaty (z książek Krzysztofa Beśki Trzeci brzeg Styksu i Pozdrowienia z Londynu. Później mieli napisać krótki tekst kryminalny, osadzony w Łodzi w 1892 roku. - Jestem wielką miłośniczką powieści kryminalnej. Ponieważ jako pracownik naukowy zajmuję się literaturą romantyzmu, interesuje mnie głównie retrokryminał. Patriotyzm lokalny sprawił, że skoncentrowałam się na Łodzi - mówi dr Maria Berkan-Jabłońska, pomysłodawczyni gry." całość

2014-07-11

Znów czas na zmianę

Stanisław Berg, bohater moich książek, to dandys. Ja też lubię dobre, ciekawe ciuchy. Już się mnie nikt nie pyta w kuchni na zakładzie, czy wybieram się na jakąś uroczystość po robocie. Gnoju nie rozrzucam w godzinach pracy, więc nie widzę powodu, by zakładać na siebie sprany podkoszulek czy jeansy, z których coś z tyłu wystaje. Powiedziałem więc parę słów na temat nowego trendu prosto z USA „(...) Moda, jak wszystko na świecie, zmienia się. Chodzi o pewną sinusoidalność. Kiedyś, pod koniec PRL, ubierało się wedle zasady: im gorzej, tym lepiej. Wojskowego kurtki, wytarte jeansy. Potem, po ‘89 roku, mamy wolność, która, paradoksalnie, ubrana jest w dwurzędowy, obszerny garnitur i białą, korporacyjną koszulę. Teraz najwyraźniej znów czas na zmianę. Pytanie: czy normcore to tylko kwestia mody, czy też czegoś więcej? Czy tu już bunt pokolenia, którego rodzice robili kasę? – zamyśla się pisarz. (...)” całość

2014-07-10

Ze współfinansowaniem

Właśnie pogadaliśmy sobie trochę na FB na temat wydawnictw, które oferują wydanie ze współfinansowaniem. Nazywa się to self-publishing. Nie ma znaczenia, że przyniosłeś gniota. Zapłacisz – wydadzą ci. Oczywiście odpowiedzą, że to coś wspaniałego. I jeszcze obiecują, że będą książkę dystrybuować, promować etc! Gdzieś przeczytałem, że pewna panna chcąca zaistnieć jako autorka (vide: wpis sprzed dwóch dni), szuka na debiut pieniędzy na specjalnej stronie, gdzie można się na ten czy inny projekt zrzucać. Potrzebuje 7 tysięcy złotych. Co ja na to? Przede wszystkim nie dam. Po drugie, cóż. Problem tych wszystkich autorów, którzy bardzo, bardzo chcieliby zobaczyć swój tekst w formie pachnącej farbą drukarską książki, polega na: a) braku cierpliwości. Ja wydawcy debiutanckiej Wrzawy szukałem aż 4 lata. Po drodze zmieniałem, skracałem, dopisywałem. Gdy zmarły niedawno Marek Nowakowski zmył mi głowę za to, co mu dałem do przeczytania, czułem się jak zbity pies. Przez cały wieczór jeździłem rozklekotanym ikarusem po Siekierkach i myślałem, co zmienić. Wydawcę znalazłem pod 2 latach od tamtej chwili. Skłamałbym, gdybym po drodze nie myślał o wydaniu samemu. Na szczęście tak się nie stało. Powód b) autorzy przynoszą gówniane teksty; należy jednak wziąć poprawkę na to, że w większości wydawnictw nawet nie otworzą wydruku z powieścią ani pliku w komputerze. Może to być więc arcydzieło. Zatem – błędne koło. Co ma więc zrobić biedny debiutant (nie tylko zresztą debiutant; wielu autorów z dorobkiem ma podobne kłopoty)? Czekać? Wydawać samemu? Iść z pieniędzmi do takiej właśnie oficyny? A może zająć się rzeźbą w mydle, malarstwem sztalugowym, zacząć śpiewać na starówce? Trudna sprawa. Ja bym jednak szukał dalej, normalnego wydawnictwa, które płaci, a nie każe płacić. Bo gdy książka już się ukaże, na sto procent pojawią się głosy: o, nie chcieli go nigdzie wydać, to zapłacił. Temat jest obszerny, ale, przepraszam, już mnie łeb od tego rozbolał, więc zakończmy.

2014-07-09

Wyspa Złoczyńców

Jak wakacje, to lektura Nienackiego. Tym razem sięgnąłem po pierwszą część cyklu o przygodach Pana Samochodzika. Kiedyś mówiłem, że moje książki o przygodach Tomasz Horna (pierwsza część to Ornat z krwi) to taki "Pan Samochodzik dla dorosłych". Dla dorosłych, bo są trupy. Nie pamiętałem, że u Nienackiego też są. Właśnie w Wyspie… Potem dopiero autor złagodniał, a jak już pojawia się trup, to zastany, już szkielet. Czytamy więc o początkach znajomości pana Tomasza tak z jego autem, jak i harcerzami, śledztwie i poszukiwaniach skarbu dziedzica Dunina. Redaktorem tomu był pisarz Jerzy Ignaciuk, przyjaciel i uczeń Nienackiego. Po śmierci mistrza, dokończył jedną z jego powieści, drugą przekształcił. W pewnej chwili pojawił się też pomysł, by pisarz dostosował całą serię do nowej rzeczywistości, czyli wyrzucił choćby elementy socjalistycznej propagandy. Mnie osobiście one nie przeszkadzają i właściwie dobrze, że pomysł spalił na panewce. Ale zabawmy się, tylko trochę. Jak wyglądałaby Wyspa… po liftingu? Pewnie banda Barabasza byłaby oddziałem żołnierzy wyklętych, z których każdy nosi na piersiach ryngraf z Matką Boską, a jak gromadzą łupy, to tylko po to, by grzecznie kupić coś do jedzenia od gospodarzy albo broń potrzebną do walki z nową, znienawidzoną władzą. Niestety, Skałbana zdradza i wyspę otaczają siepacze z milicji i KBW, w wyniku czego członkowie ban…, przepraszam, oddziału giną. Oczywiście ze słowem "Ojczyzna" na ustach… 

2014-07-08

Dobrze, ale po co?


Przeczytałem wczoraj w sieci: "Przez całe lato na łamach „Wysokich Obcasów” pisarze będą uczyć, jak pisać o własnym życiu. A gdy miną wakacje i nadejdą chłody, a Wy będziecie już wyedukowanei, możecie zadumać się nad własnym życiem i je opisać. Temat dowolny: trudne lub beztroskie dzieciństwo, wielkie miłości i małe miłostki, znój pracy lub tęsknota za nią, kryzys wieku średniego, lęk przed śmiercią, zdrady małżeńskie, skrywane tajemnice, przygody czy codzienna nuda". A ja mówię: dobrze, ale po co? Przede wszystkim po to, by kilkoro autorów, będących pieszczochami "Gazety Wyborczej", miało tubę i parę złotych. Nie od dziś przecież wiemy, że w tego typu zabawach nie są ważni uczestnicy, tylko jurorzy. Wciąż jednak pozostaje pytanie: po co? Żeby na rynku pojawiło się kolejne książki typu Zacisze Krystyny, Cukierenka pod Ptysiem, Miłość czeka za rogiem? Powiedzieć trzeba jasno i otwarcie, że znakomita większość powieści z nurtu tzw. literatury kobiecej to śmieci, a ich autorkom wydaje się, że potrafią pisać. To nie pisarstwo. To wspominkarstwo. Zero kreacji. Zero wysiłku, by spróbować stworzyć coś, co istnieje tylko na kartach powieści. Do tego właśnie namawiają organizatorzy konkursu „Wysokich Obcasów” – żeby kandydatki na autorski opisały swoje życie. A co mnie to, za przeproszeniem, do kurwy nędzy, obchodzi?! Wiele jest prawdy, smutnej prawdy, w tym, co mówi Tadeusz Konwicki, odpowiadając na liczne pytania, dlaczego nie pisze? Bo wszyscy teraz piszą. 

2014-07-07

Intrygująco i zgrabnie

Pisze Inka50 na lubimyczytac.pl: „Jako urodzona łodzianka i to czytująca od pewnego czasu powieści kryminalne (ale tylko Mannkella) musiałam przeczytać tę książkę. Najbardziej zajmowało mnie tło, czyli czas i miejsce akcji – Łódź z końca XIX wieku. Brawa dla autora za jego wiedzę o postaciach historycznych, topografii i legendach łódzkich – o tym podziemnym jeziorze mówi sie rzeczywiście nadal – nawet ostatni w związku z budową nowego dworca Fabrycznego. Na zasadzie plotek pisały o tym łódzkie gazety w latach 70-tych ubiegłego stulecia. Świetnie wplótł ten motyw w swoja powieść! Wątek kryminalny nieco zagmatwany, ale prawie do końca nie znamy rozwiązania, więc jako kryminał spełnia chyba wszelkie wymogi. Intrygująco i zgrabnie napisane.” całość

2014-07-04

U mnie już są

Dziś 4 lipca, święto narodowe USA. Gdyby było u nas więcej ich wojska, pewnie jakąś ładną paradę by zrobili. Mimo tego, co o tym myśli pewien minister od krawatów. Mieli być amerykańscy żołnierze w Morągu, ale nie ma. Szkoda? Na szczęście? Temat do dyskusji. U mnie są, to znaczy w Krypcie Hindenburga, która już niebawem. Fragmencik leci tak: 
– Polska wódka to mocna sprawa, nie dla każdego – mruknął sierżant, wrzucając ponownie wyższy bieg i naciskając pedał gazu, seria zakrętów śmierci bowiem skończyła się.
– Piłem tylko whisky – jęknął leżący.
Odkąd zaczęli służbę w Polsce, w Morągu, a siedzieli tam ponad siedem miesięcy, już kilka razy przyszło mu, Scottowi Wagnerowi, sierżantowi Military Police US Army, wyruszać na poszukiwanie swoich rodaków. 
Kiedy bowiem wraz z baterią rakiet patriot zamontowali się w opuszczonych koszarach i przestali już wzbudzać zainteresowanie na ulicach miasteczka, nadeszło to, co od zawsze, czyli od otwarcia amerykańskich baz w Niemczech Zachodnich było wrogiem każdego żołnierza. Nuda.
Leżący na tylnej kanapie forda i dogorywający kapral Bob O'Donell, działonowy, bez którego obecności i precyzji żaden patriot nie miał prawa wzbić się w powietrze, już trzeci raz nie stawił się na posterunku.

2014-07-03

Kolejny etap za mną

Co ma wspólnego składanie ofiar z dzieci Molochowi w Dolinie Hinnom (na zdjęciu obok) z Łodzią i okolicami końca XIX wieku? Mam nadzieję, że udało mi się to wytłumaczyć w sposób ciekawy, frapujący i logiczny. Zadziwić, przestraszyć, a może i wzruszyć. Kolejny etap prac nad Doliną Popiołów, w której po raz trzeci pojawi się detektyw Stanisław Berg, za mną. Etap nazywa się "po małym ogniu". Etapów będzie jeszcze kilka, więc spokojnie, ale i to odnotować trzeba. I fragmencik, który lubię: 
– Znakomity strzał, panie hrabio – ocenił Jan, odbierając z pietyzmem śrutówkę z rąk Henryka Wierzbowskiego. – Czy mam wysłać psy?
– Po ścierwo? – Pan na Zawodziach wzruszył pogardliwie ramionami. – Nie ma potrzeby, choć może futra trochę szkoda. To chyba karakuły.
– Zgadza się, panie hrabio. – Służący skinął powoli głową. – Strzelał pan do wielkiego karakuła. Wszyscy to potwierdzą. Jeśli oczywiście ktoś zapyta. 
– Cieszę się. A teraz, Lupa, jedź! Nie mamy czasu.
– Się robi, miłościwy panie.
Sekundę później landolet Wierzbowskiego ruszył śladem Izaaka Kona, który widząc, co się stało na wzgórzu, wyskoczył z powozu i pobiegł, by ratować mężczyznę towarzyszącego Stanisławowi Bergowi i Rochowi. Henryk wolał najpierw ukarać sprawcę. A psów i tak ze sobą nie mieli.

2014-07-02

Królewiec, Koenigsberg, Kaliningrad

Początek lipca zawsze kojarzy mi się z początkiem wakacji, choć z reguły trwają już one od końca czerwca. W lipcu 1984 roku, czyli 30 lat temu, jechałem na obóz harcersko-pionierski na Mierzei Kurońskiej. Jechaliśmy we mgle, z radia leciała Skóra grupy AyaRL. Obóz w barakach, bite trzy tygodnie ruskiego żarcia. Ale nie o tym chciałem. Kilka razy zorganizowano nam wycieczkę do stolicy obwodu, czyli Kaliningradu. Jakoś się człek bał wtedy mówić Królewiec, a może nie wiedział, że to to samo. Niewiele zostało ze starego miasta. Armia Czerwona obróciła w perzynę, choć pewnie gdyby wiedzieli, że to będzie ich po wojnie, to może by tak nie niszczyli. Było zatem muzeum bursztynu, grób Kanta, ruiny zamku. Dziś myślę sobie, że może warto by było pojechać tam znowu (skoro zamachy, które planowano w Ornacie z krwi, nie doszły do skutku, ha, ha). Jakoś mam sentyment do tego miasta i apetyt na nie. To znaczy chciałbym jakoś wykorzystać je literacko. Miałem plastycznie, biorąc udział w konkursie o życiu Jana Kochanowskiego, patrona szkoły syna (poeta przebywał jakiś czas w Królewcu), ale się zgapiliśmy.

2014-07-01

Czepiają się

Czepiają się mnie coraz mocniej. Jeszcze chwila, a książka spłonie na stosie. Chodzi o Ornat z krwi, a dokładnie zakończenie powieści, a pełne oburzenia i żalu wypowiedzi można znaleźć na stronie lubimyczytac.pl. Aj waj! W czym problem? A no pewnie w tym, że nie pociągnąłem blagi do końca. Że nie oszukałem świata, jak zrobił to Dan Brown w Kodzie…, a do tej książki i do tego autora jestem porównywany przez wydawnictwo, które Ornat… upubliczniło. Nie, nie tłumaczę się. Nie mam zamiaru. Pisze jeden z czytelników: „Zakończenie fatalne, zburzyło całą opowieść i mam wrażenie, że doczytałem nie tę książkę którą zacząłem. Jakby autor pod koniec rozmyślił się co chce tak na prawdę napisać.” (pisownia oryginalna). Co ja na to? Napisałem dokładnie taką powieść, jaką napisać planowałem. A że ściągam czytelnika na ziemię? To w mojej ocenie żaden zarzut. Intryga jest i tak dość mocna, finał jej w żaden sposób nie psuje!