Początek lipca zawsze kojarzy mi się z początkiem wakacji, choć z reguły trwają już one od końca czerwca. W lipcu 1984 roku, czyli 30 lat temu, jechałem na obóz harcersko-pionierski na Mierzei Kurońskiej. Jechaliśmy we mgle, z radia leciała Skóra grupy AyaRL. Obóz w barakach, bite trzy tygodnie ruskiego żarcia. Ale nie o tym chciałem. Kilka razy zorganizowano nam wycieczkę do stolicy obwodu, czyli Kaliningradu. Jakoś się człek bał wtedy mówić Królewiec, a może nie wiedział, że to to samo. Niewiele zostało ze starego miasta. Armia Czerwona obróciła w perzynę, choć pewnie gdyby wiedzieli, że to będzie ich po wojnie, to może by tak nie niszczyli. Było zatem muzeum bursztynu, grób Kanta, ruiny zamku. Dziś myślę sobie, że może warto by było pojechać tam znowu (skoro zamachy, które planowano w Ornacie z krwi, nie doszły do skutku, ha, ha). Jakoś mam sentyment do tego miasta i apetyt na nie. To znaczy chciałbym jakoś wykorzystać je literacko. Miałem plastycznie, biorąc udział w konkursie o życiu Jana Kochanowskiego, patrona szkoły syna (poeta przebywał jakiś czas w Królewcu), ale się zgapiliśmy.