2013-12-31

2013/2014

Rok mijający podsumował podinspektor Koźmiński na stronie Kryminalna Piła. O moim dokonaniu napisał tak: "(...) I jeszcze kolejny autor ze „stajni” wydawniczej „Oficynki”, Krzysztof Beśka. Zaszalał w Ornacie z krwi, udanie prowadząc intrygę od czasów chrztu Polski, poprzez śmierć mistrza krzyżackiego, przygody braci Koperników, po współczesne gry wywiadowcze. Oj, udaje się nieraz rozmach literacki autorom (...)". Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że jedną książkę wydałem, jedną skończyłem, jedną zacząłem, dwie ocyzelowałem, jedną poprawiłem po redakcji. Tyle dokonań. Jak będzie w 2014 roku? Tu przychodzi mi do głowy zdanie Zafona: "Natchnienie przychodzi, kiedy człowiek przyklei łokcie do biurka, tyłek do krzesła i zacznie się pocić. Wybierz jakiś temat, jakąś ideę i zacznij wyżymać mózg, aż cię rozboli, na tym polega natchnienie." Otóż to! Siadasz, chłopaku, i tłuczesz. Najpierw intuicją i sercem, potem rozumem i doświadczeniem, by na koniec z autora zmienić się w czytelnika. Jak wiemy, życie jest nieprzewidywalnie. Z drugiej strony profesjonalista wykonuje swoje zajęcie, choćby świat się walił. A zatem: napisać dwie, wydać dwie, ocyzelować dwie, do tego kilkadziesiąt przeczytać. Za rok zobaczymy, co z tego wyszło.

2013-12-30

„Zły” po głowie mi pomykał

Pisze Rafał Socha na swoim blogu: "(…) W oczy od razu rzuca się ironiczne (może gorzkie?) spojrzenie autora na szarą rzeczywistość współczesnej stolicy. Krzysztof Beśka pisze tak, jak jest. Bez upiększeń. Jeżeli na klatce schodowej śmierdzi szczynami psa, to śmierdzi. Jeżeli w metrze pasażer niewybrednie rozpycha się parasolem czy łokciami, to się rozpycha. Jeżeli pijaczek na ławeczce łoi wódę czy „nalewkę”, to łoi. Do tego dochodzą sugestywne opisy pełnego obłudy, małostkowości i prymitywnych instynktów środowiska tzw. show-biznesu, pracowników korporacji czy choćby biura pośredniczącego w obrocie nieruchomościami. Co nie dziwi (ale nie w kontekście nieuczciwości, a po prostu w kontekście socjologicznym) – praktycznie wszystkie postacie to nie rodowici warszawiacy, a przyjezdni, napływowi… Słowem: czuć klimat dzisiejszej Warszawy. Poznajemy frapujące miejsca (np. „squat”) czy osobliwe zdarzenia/zwyczaje (np. nocny wyścig domorosłych „rajdowców” po ulicach miasta). Jest też co nieco na temat stołecznego półświatka. W przypadku kryminału z bohaterem-policjantem w roli głównej być może niczego nadzwyczajnego nie ma akurat w tym, że w akcji obserwujemy kieszonkowca, ale jednak zabieg taki poszerza jeszcze bardziej – chcąc nie chcąc – panoramę przedstawianego świata…Tutaj chciałbym powiedzieć, że momentami, właśnie czytając tego typu opisy (ale nie tylko o półświatku, bo i np. o warszawskich teatrach czy wspomnianych już kinach), na myśl przychodziła mi uporczywie – nie wiedzieć czemu – najwspanialsza ze znanych mi książek o powojennej Warszawie, czyli po prostu „Zły” Leopolda Tyrmanda. Żeby było jasne: nie porównuję „Wieczornego seansu” do „Złego”, z całym szacunkiem dla Krzysztofa Beśki – to jednak nie ten rozmach, nie ten impet, dzieło stworzył nie aż tak monumentalne, niemniej momentami – jak wspomniałem – gdzieś tam „Zły” po głowie mi pomykał… (…) Na koniec wrócę do tego, od czego zacząłem – a mianowicie do serwisu LubimyCzytać.pl i do komentarzy zamieszczonych tamże. Uśmiałem się szczególnie z jednego wpisu – jak można się domyślić – pozostawionego przez jakiegoś zagorzałego fana kryminałów. Otóż człowiek ów kręci nosem, wybrzydza, marudzi… Książce bardzo mało gwiazdek daje, no cóż, jego prawo… Wiadomo – indywidualna sprawa. Zarzuca autorowi nader rozwleczone zakończenie, że się ciągnie, że nudzi, że wszystkiego się w międzyczasie można domyślić i tak dalej. Nie wiem, ja się nie domyślałem, dałem się ponieść książce i tyle. Poza tym może i nie jestem nazbyt bystrym czytelnikiem, tego wykluczyć nie da rady, za Sherlocka Holmesa nigdy się nie uważałem… Ale kiedy gość stwierdza, że opuszczał po kilka akapitów(!), zapewne w poszukiwaniu przystopowanego gdzieś tam nieopatrznie wątku fabularnego, i że szczytem było już „kilkustronicowe” opisywanie przejazdu metrem, to ja się zaczynam zastanawiać, czego ten narwaniec oczekuje? Przecież to jest proza. Literatura. Chociaż rozrywkowa, to jednak literatura. Autor ma ambicje, to czuć i widać gołym okiem… A opis przejazdu metrem? To też może być sednem prozy, czemu nie… Ja nie twierdzę, że „Wieczorny seans” to wybitne dzieło literackie, no ale jak można zarzucać autorowi, że przedstawia świat takim, jakim go widzi? I że stara się to zrobić dokładnie? Niechby to była „tylko” przejażdżka metrem… Osobiście nie rozumiem tego typu pędziwiatrów. Jeśli szuka facet akcji i mocnych wrażeń, gardząc przy tym wartościowymi obserwacjami autora, bo przecież z życia wziętymi, a nie wyssanymi z palca, to może by tak zawczasu dać sobie spokój z książkami, a przerzucić się lepiej na komiksy? Ja tam się nie nudziłem. Powieść przeczytałem, kolokwialnie mówiąc, jednym tchem. I po raz kolejny szczerze gratuluję autorowi kolejnej udanej książki". Całość 

2013-12-23

O co chodzi?

Jakiś czas temu dostałem polecony z Olsztyna. Otwieram, zaglądam. Tchu zaczyna brakować… Pierwsze, co robię, to dzwonię tam, skąd list nadano, i pytam, ile lat mi grozi! O co chodzi? A no o to, że ZUS (zwany przez niektórych moich znajomych osZUStem) przeprowadził kontrolę w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Olsztynie i orzekł, że za spotkanie autorskie, które kiedyś miałem, policzyli mi za mało podatku. Że jeszcze kasę na zdrówko trzeba było oddać. I sprawa oddana do NFZ. I od nich też kolejne pisma. WBP – obrona Sokratesa. A to wszystko nad moją głową. Przy okazji dowiedziałem się, że "WBP zdecydowała o zakontraktowaniu Krzysztofa Beśki ze względu na jego indywidualny, autorski dorobek oraz zapotrzebowanie sygnalizowane ze strony użytkowników biblioteki (...) Przed spotkaniem wykonawca w ramach umowy zgromadził materiały dotyczące swojego warsztatu pisarskiego (...) Wykonawca przeprowadził spotkanie wraz z elementami interakcji z uczestnikami (...) Rezultatem niematerialnym dzieła było zaoferowanie uczestnikom spotkania szansy rozwoju indywidualnego i zaspokojenia potrzeb kulturalnych (...)" Mimo kontekstu jakże to wszystko miłe i budujące!

2013-12-20

Z głębokości

Bałem się wziąć tę książkę do ręki. Wiedziałem bowiem, o czym jest. Dobijać się szpitalnym tematem w momencie, gdy w życiu problem jest tak bardzo blisko? To byłby czysty masochizm! Ale kusiło, po Sumieniu i Mężczyźnie czterdziestoletnim, czyli wczesnych książkach Zbigniewa Nienackiego dla dorosłych. Bohaterem Z głębokości jest Piotr, łódzki pisarz. Ten sam, który miał, jako ławnik sądowy, dylematy moralne w Sumieniu. To po części sam Nienacki, który w łódzkim sądzie pracował właśnie w takiej roli, który miał żonę, syna, lubił samochody i dalekie wyprawy, wreszcie pracował w piśmie literackim. Mamy zatem rok 1964, ciężką chorobę płuc, szpital, łóżko na korytarzu, umierających obok pacjentów. I rozmyślania głównego bohatera na temat życia i śmierci. Jakże banalnie brzmi zdanie, że życie tak bardzo nie smakuje, póki człowiek nie znajdzie się na jego skraju. Mnóstwo w tej powieści rozważań egzystencjalnych, pytań zasadniczych, prób odpowiedzi. Mnóstwo też szczegółowych opisów cierpienia. Dobra, oczyszczająca lektura. Zamykam nią listę lektur w 2013 roku. W tym roku przeczytałem 28 książek. W porównaniu z blogerami to nic, w porównaniu ze statystycznym Polakiem to wspaniały wynik.

2013-12-16

W doborowym towarzystwie…

…i jako jedyny Polak. Ale po kolei. W piątek odesłałem Pozdrowienia z Londynu po poprawkach redaktorskich, które jak zwykle sporo mnie nauczyły. Redaktor książki i mój imiennik, Krzysztof Tropiło, znów wykazał się czujnością, przenikliwością i wiedzą. Dziękuję z tego miejsca. Zanim powieść się ukaże, a będzie to wiosną, można jeszcze nadrobić zaległości i poznać jej bohatera, łódzkiego detektywa Stacha, korzystając z wyjątkowej promocji – Trzeci brzeg Styksu za 10 złotych. Szczegóły tutaj

2013-12-13

32 lata temu

Dziś 13 grudnia, więc w mediach obowiązkowy zestaw. Im więcej lat mija, tym z większą zaciekłością i nienawiścią wypowiadają się o stanie wojennym niektórzy. Nawet ci, których wtedy jeszcze na świecie nie było. Nie ma wątpliwości, że stan wojenny skrzywdził wielu Polaków. Po obu stronach, bo zarówno zwykłych ludzi, jak i żołnierzy, których wysłano nie wiadomo gdzie i nie wiadomo dokąd. Być może jednak, być może, było to zło konieczne. Być może gdyby nie stan wojenny, teraz skakalibyśmy po jakimś placu w Warszawie i krzyczeli, że chcemy do Unii Europejskiej, tak jak dzisiaj Ukraińcy. No i jeszcze jedno: gdyby nie stan wojenny, nie powstałyby w 1985 roku Licea Wojskowe. Powołano je do życia po to właśnie, by odbudować wizerunek armii. By zapewnić młody narybek dla szkół oficerskich, bo tych kilku chłopaków, którzy tam szli, bo "ojciec kazali" albo by zrobić na złość dziewczynie, to było zbyt mało, byśmy mogli "stawić czoło amerykańskiej nawale". Tak właśnie spędziłem niezwykłe 4 lata w swoim życiu. Może najszczęśliwsze.

2013-12-12

Dotknąć czegoś ważnego


Pisze Marzena Kieres w recenzji Nie znajdziecie tego, czego szukacie, zamieszczonej na portalu Zbrodnia w Bibliotece: (…)"Autor radzi sobie bardzo dobrze z utrzymaniem historycznej atmosfery, jednocześnie przeniesienia między planami czasowymi przechodzą niezwykle płynnie, w zasadzie pisane tym samym językiem, co główny, współczesny wątek historii. Sprawia to, że taką samą sympatią można obdarzyć i Mikołaja Kopernika, i Tomasza, i Ewę, otoczonych kordonem... księży i mundurowych. Postacie, jakie pojawiają się na kartach Ornatu z krwi, rzeczywiście są pełnokrwiste. Tomasz jest praktyczny, ale ciekawy nowych wyzwań. Ewa jest w rzeczywistości dużo silniejsza, niż początkowo można przypuszczać. Bliska relacja na linii czytelnik-bohater, zwykle nawiązująca się stopniowo podczas lektury, tutaj powstaje bardzo szybko. Czy sprawia to grad informacji i akcja rwąca niczym potok, czy po prostu dobrze odwzorowane, jakże typowo ludzkie charaktery? Zapewne i jedno, i drugie. Ornat z krwi gdzieś między kartkami kryje mądre i zawsze aktualne prawdy. A to w książkach niezwykle cenię. Bo choć powieści tego typu zawsze są i po prostu powinny być przyjemnością dla czytającego, o wiele cieplej się o nich myśli, jeśli choć na chwilę dotkną czegoś ważnego. Szczególnie tematów, nad którymi wciąż warto się zastanawiać (…)" cała recenzja

2013-12-11

Ghostwriter

Miałem już trzy okazje, by nim zostać. Za pierwszym razem redaktor z pewnej ambitnej oficyny wydawniczej powiązanej z pewnym dużym sklepem, sprzedającym między innymi książki, poprosił mnie o spotkanie, by przedstawić mi ofertę. Otóż trzeba było napisać książkę według… serialu paradokumentalnego, emitowanego przez jedną z komercyjnych stacji. Serial był o policjantach, a raczej o byłych policjantach, którzy teraz zajmowali się trudnymi sprawami. Obejrzałem kilka odcinków, przygotowałem próbkę, wysłałem. Na odpowiedź, jakąkolwiek, czekam już ponad trzy lata. No i książki nie ma do dziś. Przynajmniej ja na nią nie trafiłem. Drugi przypadek. Pewne wydawnictwo specjalizujące się w wydawaniu książek do nauki języków obcych postanowiło popłynąć na fali popularności kryminałów. Kolega kolegi kolegi skontaktował ich ze mną. Spotkaliśmy się. Pan z wydawnictwa wiedział doskonale, jakie cechy ma mieć bohater książki, komisarz, gdzie ma mieszkać, a nawet jaka ma być jego sytuacja prywatna. Notowałem wszystko skrzętnie. Kilka tygodni później wysłałem próbkę tekstu. Nieprzeczytanie jej zajęło panom więcej niż mi… napisanie. Kazałem się w dupę pocałować. Niedawno zajrzałem na ich stronę  – żaden taki kryminał nie powstał. Trzeci przypadek, wrzesień tego roku. Bardzo miła pani dzwoni z propozycją, bym napisał książkę, którą firma zarządzająca siecią stoisk z jogurtami mogłaby dać na święta swoim kontrahentom. Dwa miesiące czasu, 100 stron, to jednak wysiłek. No i temat – nie z palca, a same fakty. Na przykład: wszystkie wartości pomarańczy, do tego historia tego owocu, jakiś przepis. Pani zapytała, ile bym chciał za napisanie takiej pozycji. Odpowiedziałem, że 10000 złotych, bo i czasu mało, musiałbym się poświęcić tylko temu. Pani odpowiedziała, że ma na to tylko… 2 tysiące. Podejrzewam, że to dzienny utarg jednego z takich stoisk. Straciłem oto dwa tysiące, ale jaką miałem z tego satysfakcję! A na koniec o stawkach, jakie biorą ghostwriterzy tutaj

2013-12-10

Mężczyzna czterdziestoletni

Na smutki życiowe najlepszy Nienacki. I ten dla młodzieży, czyli Pan Samochodzik, i ten dla dorosłych. Właśnie odkrywam jego wcześniejsze powieści. Nie to, że rozwesela. Raczej koi i tłumaczy. W Mężczyźnie czterdziestoletnim jest i Łódź, i Mazury. Są też rozterki głównego bohatera. "Czy czterdzieści lat to tak dużo? Nigdy nie czuł się tak młody i pełen sił jak w tej chwili. Tak młody nie czuł się nawet wtedy, gdy był naprawdę młody. Wydawało mu się, że dawniej po prostu żył, a dopiero teraz odczuwał w pełni każdą sekundę swojego życia, smakował ją, napawał się nią. Z przyjemnością dotykał swoich mięśni, z największą rozkoszą oddychał, jadł ze smakiem, chodził sprężyście, czując pod nogami ziemię i ciesząc się, że jest taka twarda, a on tak mocno po niej stąpa. Dlaczego wszyscy dookoła niego zauważyli te jego czterdzieści lat, a on ich nie dostrzegał, nie czuł ich ciężaru?"

2013-12-06

Gałczyński

Tę datę trzeba wspomnieć. 60 lat temu, na skutek trzeciego zawału serca, zakończył swoje szaleńcze życie poeta Konstanty Ildefons Gałczyński. Pozostały książki i pytanie, co jeszcze mógłby zrobić, gdyby bardziej o siebie dbał. Może nic. Może akurat takie życie rodziło taką twórczość? Ja odkryłem go stosunkowo późno. Gdy pokazywałem różnym ważnym ludziom swoje pierwsze wiersze, słyszałem, że sporo w nich Gałczyńskiego właśnie. A przecież wtedy znałem tylko Zaczarowaną dorożkę! Dopiero któreś letniego dnia, już po studiach, podczas rejsu po Mazurach, gdy zawinęliśmy do Prania, kupiłem tomik Do zakochanych i doznałem olśnienia. Dziś szczególnie brzmią słowa: 

Ile razem dróg przebytych, 
ile ścieżek przedeptanych, 
ile deszczów, ile śniegów, 
wiszących nad latarniami,
ile listów, ile rozstań, 
ciężkich godzin w miastach wielu, 
i znów upór żeby powstać, 
i znów iść i dojść do celu. (...)

2013-12-05

Redakcja


Wczoraj wieczorem kurier carski dostarczył mi redakcję Pozdrowień z Londynu, czyli kontynuacji przygód łódzkiego detektywa, Stanisława Berga, po którą to kontynuację "nie sięgną" pewni ludzie, oceniający Trzeci brzeg Styksu. Pies z nimi tańcował, jak mawiali weseli milicjanci. Niech nie sięgają. Redaktorzy w Rebisie pracują w bardzo tradycyjny sposób, czyli na papierze, ołówkiem, długopisem. Przede mną więc ryza papieru i tydzień na ustosunkowanie się do poprawek, sugestii etc. Zatem – do pracy!

2013-12-04

Najmocniejsza strona

Niejaki Kamil Ancygier trochę mi zarzuca, że nierówno (książka nie grzywka, nie musi być równa!), a potem trochę chwali. Na przykład tak: "(...) Natomiast nie można tego zarzucić sposobom ukazania samej Łodzi. Opisy dymiących kominów fabryk, podejrzanych ciemnych uliczek i zaułków, ubiorów mieszkańców, wystroju mieszkań czy nawet specyficzne słownictwo w dialogach – dosłownie przenoszą nas do XIX wieku. Jest to zdecydowanie najmocniejsza strona tej książki! W fabułę wplecione są też elementy mitologii greckiej (choćby sam tytuł czy np. dzieci porywane przez okno, pod którym pozostaje kosmyk włosów, nasuwa skojarzenia z Tanatosem – greckim bogiem śmierci), co dość ciekawie komponuje się z całością. Nie jest to jeszcze najwyższa półka kryminału, ale zdecydowanie autor jest na dobrej drodze. Ciekawe co zaprezentuje w drugiej części serii Pozdrowienia z Londynu, nad którą już pracuje". Więcej tu

2013-12-03

Uwiarygodnić wtrącenia


Recenzja Ornatu z krwi na blogu buchbuchbicher: "(...) Powieść ma bowiem dwa tory akcji, poza współczesnym wątkiem, wraca autor do czasów żywota świętego Wojciecha, pisze też o XIV-wiecznym zakonie krzyżackim oraz o Andrzeju Koperniku, bracie samego Mikołaja. Ten dualizm, poza oczywistym związkiem z intrygą, pokazuje też zakres pracy, jaką musiał wykonać autor, by uwiarygodnić językowo i fabularnie historyczne wtrącenia. Akcja cały czas przyspiesza. Przybywa trupów, mnożą się zaginięcia. Policja, nasi bohaterowie oraz przedstawiciele Kościoła próbują zapanować nad rozprzestrzeniającym się chaosem. (...) Wszyscy miłośnicy spisków, przyszłości ukrytej w historii, tajnego łamanego przez poufne, a także entuzjaści intrygi i kryminalnych zagadek będą usatysfakcjonowani. Cieszy mnie, że rodzime kryminały odkrywają wciąż nowe zakątki Polski. Już nie tylko duże miasta, ale przede wszystkim urokliwe, mniej znane, mniej kojarzące się ze zbrodnią miejscowości. Mam nadzieję (oby nie złudną), że ta moda się utrzyma, dając tym samym obraz różnorodnej i interesującej Polski, pełnej ciekawostek i atrakcyjnych lokalizacji. Poza zbrodnią niech bohaterką będzie też rodzima geografia". Całość

2013-12-02

Literacko w Łodzi

Sobota w Łodzi. Deszcz z nieba leje, miasto w rozsypce. Piotrkowska w okolicach Grandu – rozpierducha. Piłsudskiego – rozpierducha. Ale może coś się zmieni, coś wypięknieje. Nie przeszkadzało mi to przejść, zresztą po raz pierwszy, całą Piotrkowską – od Nowego Rynku (pl. Wolności) do Geyerowskiego Rynku (pl. Reymonta). Targi Książki odbywały się w tzw. Białej Fabryce, gdzie dziś jest Centralne Muzeum Włókiennictwa. Piękna wystawa historii ubioru, od XIX chyba wieku do dziś. No i książki sobie kupiłem, ale nie na targach, tylko w antykwariacie przy głównej ulicy. Złapałem Sumienie Zbigniewa Nienackiego i Pan Bóg śpi na Mazurach. Hansa Helmuta Kirsta. Zapłaciłem 8 złotych za obie. Drugiej z nich przedstawiać bliżej chyba nie trzeba. Pierwsza zaś to powieść psychologiczna z elementami kryminału, której akcja rozgrywa się w Łodzi właśnie, w połowie lat 60., kiedy to autor Pana Samochodzika jeszcze mieszkał w tym mieście. Od razu zacząłem czytać, zarzucając inne plany, i wciągnąłem się bez reszty.