2008-02-29

Nowa książka

Wczoraj podpisałem umowę wydawniczą "Fabryki frajerów". Z tej okazji kolejny fragment:
Kucharek było chyba z dziesięć: od starych raszpl, po młodziutkie, prosto pod szkole gastronomicznej. Kucharz jeden, malutki, że ledwo zza kontuaru wystawał. Nad nimi trzymały pieczę jakieś zażywne szefowe w białych, lekarskich fartuchach, nad całością zaś - kwatermistrz - pan chorąży, rzadko kiedy trzeźwy, a jeżeli już, to i tak bełkoczący jak nalany, że trudno go było zrozumieć. Ale nie nasz problem, my go rozumieć nie musieliśmy. My chcieliśmy tylko dobrze zjeść!Wielu ludzi twierdzi, że kuchnia to najważniejsza część domu. Zgadzaliśmy się z tym. W całej rozciągłości kotleta schabowego.
- Dzień dobry chłopcy - witała nas bladym świtem jedna z kucharek, gdy przychodziliśmy na pierwsze śniadanko. - Ilu wasz jest?
- Sztu! - odpowiadał zgodnie z narzuconą konwencją ten z nas, co był tego dnia najszybciej przy korycie, jak ten Bartosz Głowacki, co czapiną zgasił palący się lont w carskiej armacie w czas kościuszkowskiej insurekcji.
Kuchara obrażała się na wejście, ale my nie przejmowaliśmy się tym zbytnio. Za głośno grało w naszych żołądkach łaknienie. Bo następował czas żeru. Świętego i codziennego.
- Coś mała ta kiełbaska - zauważał ktoś następny w kolejce, kto nigdy jakoś nie słynął z przesadnej dociekliwości.
- Jest taka, jak być powinna! - reagowała ostro najstarsza z kucht, rzucając talerzyk z nienawiścią na blat z pociemniałego lastryko. - Następny!
O tym, że waliły nas po rogach, a raczej po żołądkach i kieszeniach, wiedzieliśmy od dawna. Bo jakoś tak dziwnie się składało, że kiedy rano zwartą grupką (jakby bały się, że coś może "przypadkiem" wypaść z okna internatu) przemykały od bramy w kierunku kuchni, to każda trzymała na ramieniu lub w ręku jedynie zgrabną, niewielką torebusię. A kiedy wieczorem szły do domu, siatami ciągnęły niemal po ziemi. Nietrudno było się domyśleć, co w nich dźwigały.
- Kurwy! Oddawać kiełbasę! - dobiegało wtedy z okien, na co kuchary przyspieszały kroku, by jak najszybciej znaleźć się za bramą, bo wydawało im się, krowom głupim, że w tym miejscu to my możemy im już nagwizdać.
Pewnego dnia kilku z nas wskoczyło nawet specjalnie na tę okazję w mundurki, na ręce wciągnęło biało-czerwone opaski, które na co dzień służyły dyżurującym przy telefonie, i dalej ścigać wstrętne babska.
- Proszę pokazać, co ma pani w siatce! - zażądał któryś ze śmiałków tonem srogiego i bardzo drogiego celnika.
Kucharka poczerwieniała, napuszyła się jak kwoka, ale w tym samym momencie koleżanki za jej plecami zaczęły napierać jak w kolejce po mięso, której to cennej umiejętności chyba nigdy się nie zapomina. Od strony internatu biegł już ktoś z kadry, zaalarmowny przez konfidenta-portiera. No i przeszły. Ale chyba dzięki temu wywieszonao jakąś kartkę z obowiązującymi normami, ponoć też zaczęto ważyć każdą porcję. Tak nam przynajmniej obiecano. Jak wiele rzeczy...

2008-02-25

Spotkanie w Radiu Warszawa

26 lutego (wtorek) o 15.30 produkuję się na żywo w Radiu Warszawa 106,2 MHz. Rozmowę prowadzi Anita Granda-Zilz.

2008-02-21

Fabryka frajerów

Kolejna powieść najprawdopodobniej już jesienią, może nawet 1 września. No, byle nie o 4.45... 1 września minie 21 lat od opisanych w książce wydarzeń...
(...) Pierwszego września wbiliśmy się zatem w galowe garniaki i białe koszule, wypucowaliśmy pantofle, dopasowaliśmy przed lustrem rogatywki, choć żeby było do końca pięknie, tu i ówdzie musiały się również zawiązać... spółdzielnie wiązania krawatów. Na klamce, na szyi, lutrzanie i w ciemno, na raz i na dwa - szkół było wiele. Ale efekt jeden. Wyglądaliśmy jak grupa wystraszonych licealistów-prymusów, z początku lat sześćdziesiątych, na audiencji u pana wojewody. No to sobie tak staliśmy odziani w garniturki jak spod sztancy, które wcześnie pomagały nam prasować miłe panie, bo i takie się znalazły. Na szczęście, a może wręcz przeciwnie, były tylko miłe: z administracji szkoły, a także internatu. Był zatem pierwszy września, a my wystawaliśmy dzielnie swoje. W zwartym dwuszeregu, wzdłuż linii boiska do siatkówki. Wciągnięto flagę biało-czerwoną na maszt, orkiestra wojskowa zagrała Mazurka Dąbrowskiego, a może nawet i Rotę, która tym bardziej pasowała do dekoracji byłych pruskich koszar, w których mieliśmy spędzić kilka następnych lat życia. Letnie jeszcze słoneczko przygrzewało przyjemnie, miękły nam odrobinę plastikowe daszki galowych czapek i nogi przy okazji. Zaproszeni oficjele, stłoczeni na trybunie honorowej z metalowym orłem, przemówili ludzkim głosem, my na to krzyknęliśmy ile sił w gardłach i kilka razy: czołem! Nieco z boku ustawił się barwny tłumek - byli to nauczyciele, wychowawcy, pracownicy administracji, rodzice i zaproszeni goście. Wszystko to było naprawdę wzruszające. Wszyscy razem i każdy z osobna czuliśmy smak tej szczególnej chwili w życiu...
- Niech wy, chłopcy, i wasi... nauczycielowie, prawda, pracują w tych murach, proszę ja was, wspólnie dla dobra, wicie-rozumicie, dla wspólnego dobra naszej socjalistycznej ojczyzny, Polski ludowej - zakończył wykrzykiwać do podstawionego pod nos mikrofonu towarzysz pierwszy sekretarz komitetu wojewódzkiego.
- Amen! - dokończył któryś z nas piskliwym głosikiem, inny zatwórował mu głośnym bąkiem (...)

2008-02-18

Władysław Stanisław Reymont

Wczoraj skończyłem Komediantkę, pierwszą powieść Reymonta. Język archaiczny już trochę, zresztą tak samo jak u jego konkurenta do Nobla, Żeromskiego. Zestarzał się. Chłopi, a przede wszystkim Ziemia obiecana to jednak nadal arcydzieła. Korporacyjne bubki powinny tę ostatnią czytać co dzień przed snem. Przydałoby się tak co jakiś czas sprać po tym wiecznie zadowolonym pysku domorosłego Bucholtza... Komediantka to też serial TVP z końca lat 80. W roli głównej wystąpiła w nim Małgorzata Pieczyńska. Dziś kółeczko się zamyka, bo bidna będzie tańczyć na lodzie, a przecież lata już nie te. Taki to niewdzięczny zawód. Dziś jesteś, jutro cię nie ma...

„Zamilkli. Deszcz padał nieustannie i stworzył już po drodze kałuże wody. Głogowski spoglądał posępnie na miasto, rysujące się wieżami na zamglonym horyzoncie.
– Podłe miasto! – mruknął gniewnie. – Od trzech lat nie mogę go wziąć... Walczę, zabijam się... i pies mnie nie zna!
– Jak im pan będzie mówić, że są podli i głupi, to tym ich pan nigdy chyba nie zdobędzie...
– Zdobędę. Nie będą mnie kochać, ale liczyć się ze mną muszą, muszą i niech zdechnę! Najłatwiej to brać takie twierdze aktorom, śpiewakom i tancerkom; zdobywa się jednym występem wszystko.
– Ale na jeden dzień. Po zejściu ze sceny nie zostawia się śladu po sobie, jak kamień w wodę! – mówiła Janka z pewną goryczą, wpatrując się w coraz bliższe, stłoczone mury Warszawy...”

2008-02-15

Magazyn Literacki KSIĄŻKI nr 1/2008

Paweł Dunin-Wąsowicz napisał: "... O ile tacy autorzy, jak Marta Dzido w Małżu czy Krzysztof Beśka we Wrzawie narzekali na brak mozliwości rozwoju dla wykształconych młodych ludzi, Kopaczewski w Hucie pokusił się o Utopię, opisując stworzoną właśnie dla nich enklawę kreatywności i konsumpcji...".
Nowe idzie. Ale stare... jedzie!

2008-02-06

Roland Topor

Miesiąc temu, 7 stycznia, obchodziłby 70. urodziny. Syn polskich Żydów, urodzony w Paryżu. Plastyk, prozaik, prześmiewca. Pamiętam, jak podczas jednej ze swoich ostatnich ziemskich podróży szedł ulicą Sopotu. Faja w zębach, kieliszek czerwonego wina w ręku, o głowę wyższa dziewczyna przy boku. No i ten jego śmiech. W tym samym czasie i ja, świeżo upieczony polonista, włóczyłem się po Trójmieście w poszukiwaniu pracy. On był na końcu drogi, ja na początku, ledwo po pierwszym tomiku wierszy... Wczoraj kupiłem na Koszykach jego pierwszą powieść, Chimerycznego lokatora. Całe 7,50 zł. Ale i tak Dziennik paniczny jest najlepszy. Bo: "Elegancki mężczyzna nigdy nie patrzy w niebo, gdyż w tamtych rejonach nie spodziewa się znaleźć żadnego porządnego baru. Elegancki mężczyzna zbyt kocha artystów, żeby nie pogardzać sztuką. Elegancki mężczyzna woli klapę marynarki ozdobioną plamą z sosu niż medalem. Elegancki mężczyzna myje ręce PRZED siusianiem. Elegancki mężczyzna wierci dziurę w brzuchu czasu. Elegancki mężczyzna nie odchodzi od stołu po skończonym posiłku..."

2008-02-04

Stary numer na Festiwalu Teatralnym w Olsztynie

Stary numer wystawi jutro w Olsztynie, podczas I Festiwalu Teatralnego "Gwóźdź Programu", grupa teatralna Quo vadis. Udostępniłem jakiś czas temu młodym ludziom wersję sceniczną słuchowiska o tym samym tytule. Pierwotnie sugerowano im, żeby zagrać coś Karola Wojtyły, ale powiedzieli, że nie są pokoleniem JP2, tylko... MP3! Reżyseria: Sylwia Smyk i Agnieszka Ogonowska. Obsada: Ewelina Branicka, Małgorzata Stefaniak, Martyna Kempf, Karol Dumalski i Mateusz Podlecki.
Bony i Klajd to para nastolatków, jakich setki spotykamy na ulicy. W drodze do szkoły zatrzymują się w centrum handlowym. Bony wpada na pewien pomysł i namawia Klajda, aby wspólnie wyciąc niezły numer. Historia okaże się jednak nieco bardziej skomplikowana niż zaplanowana w umysłach młodych bohaterów, zagubionych i poszukujących swego miejsca w życiu. Tak piękna i przewrotna zrazem, czy stanie się dla nich "nauczycielką życia"? (z folderu festiwalowego)

2008-02-03

Kiedy ambitni warszawianie robią sobie wolne

Młodzi, ambitni, wykształceni mieszkańcy Warszawy postanawiają spędzić weekend w poniemieckim zamku na Mazurach. Zmęczeni robieniem kariery i chęcią wzbogacenia się, próbują zerwać z wielkomiejską codziennością. Nie spodziewają się, że te kilka dni odmieni ich całe życie. Za Wrzawę Krzysztof Beśka był nominowany do Paszportu Polityki. W swojej najnowszej książce Bumerang po raz kolejny sięga do nurtu literatury antykapitalistycznej i mierzy się z mitem korporacyjnego raju. Przedstawiona przez niego historia staje się metaforą cywilizacji, która ma więcej wspólnego z magią kolorowego prospektu niż realną rzeczywistością.
Tomasz Bielicki