2008-02-18

Władysław Stanisław Reymont

Wczoraj skończyłem Komediantkę, pierwszą powieść Reymonta. Język archaiczny już trochę, zresztą tak samo jak u jego konkurenta do Nobla, Żeromskiego. Zestarzał się. Chłopi, a przede wszystkim Ziemia obiecana to jednak nadal arcydzieła. Korporacyjne bubki powinny tę ostatnią czytać co dzień przed snem. Przydałoby się tak co jakiś czas sprać po tym wiecznie zadowolonym pysku domorosłego Bucholtza... Komediantka to też serial TVP z końca lat 80. W roli głównej wystąpiła w nim Małgorzata Pieczyńska. Dziś kółeczko się zamyka, bo bidna będzie tańczyć na lodzie, a przecież lata już nie te. Taki to niewdzięczny zawód. Dziś jesteś, jutro cię nie ma...

„Zamilkli. Deszcz padał nieustannie i stworzył już po drodze kałuże wody. Głogowski spoglądał posępnie na miasto, rysujące się wieżami na zamglonym horyzoncie.
– Podłe miasto! – mruknął gniewnie. – Od trzech lat nie mogę go wziąć... Walczę, zabijam się... i pies mnie nie zna!
– Jak im pan będzie mówić, że są podli i głupi, to tym ich pan nigdy chyba nie zdobędzie...
– Zdobędę. Nie będą mnie kochać, ale liczyć się ze mną muszą, muszą i niech zdechnę! Najłatwiej to brać takie twierdze aktorom, śpiewakom i tancerkom; zdobywa się jednym występem wszystko.
– Ale na jeden dzień. Po zejściu ze sceny nie zostawia się śladu po sobie, jak kamień w wodę! – mówiła Janka z pewną goryczą, wpatrując się w coraz bliższe, stłoczone mury Warszawy...”