2008-11-27

Balzak wiecznie żywy

Przy okazji recenzji ostatniej książki Jacka Dehnela, Dariusz Nowacki, bardzo miły człowiek, wspomina także i mój skromny debiut: "(...) pasożytowanie na Balzaku nie jest konceptem aż tak zaskakującym i nowatorskim, jak mogłoby się wydawać. Inni autorzy także posługiwali się archaicznymi modelami opowiadania, tyle że robili to raczej bezwiednie (Krzysztof Beśka we Wrzawie, Dawid Bieńkowski w Nic...). Stary język użyty do opisu nowej rzeczywistości to rozwiązanie modelowe w prozie polskiej ostatnich lat (...)
Modele modelami, ale każdy, kto chciałby wydać książkę w Polsce, winien najpierw zapoznać się ze Straconymi złudzeniami Balzaka. Inny kraj, inny czas. A mechanizmy wciąż te same. Sklej kilka stron w swoim maszynopisie, adepcie sztuki pisarskiej, a gdy odbierzesz egzemplarz po odmownej decyzji wydawnictwa, przekonasz się, że nikt tego nie czytał. Inny sposób, ten z Balzaka, to obwiązywanie pliku kartek sznurkiem. Gwarantowane, że będzie dokładnie w tym samym miejscu, gdzieś go umieścił. Przykre, ale prawdziwe... Oczywiście, są chlubne wyjątki.

2008-11-26

Aborygenów wycieczka do rezerwatu

Pisze Rafał Śliwiak na Wirtualnej Polsce: (...) Powieść jawi się jako głos w dyskusji o tym, czy w ostatecznym rozrachunku zysków i strat opłaca się zastąpienie własnych ambicji, planów i celów, planami i ambicjami anonimowego, bezosobowego pracodawcy o wspólnym, demonicznym imieniu Korporacja. Czy czerpanie nie tylko w sferze postępowania, ale nawet w sferze języka inspiracji z reklam, telewizyjnej nowomowy, poradników sukcesu nie odrywa od prawdziwego świata. Czy porzucenie dotychczasowych wzorców życia i przyjmowanie obcych (które są przecież zaprogramowane przez socjotechników dla maksymalizacji wydajności pracowników, a nie dla osiągania przez człowieka indywidualnego rozwoju i szczęścia) nie odcina od ludzkiej tożsamości, kulturowych i metafizycznych korzeni, nie wydziedzicza z wielowiekowej spuścizny przodków. Czy to wszystko nie odrywa współczesnego człowieka od samego siebie, tak jak niegdyś zostali oderwani australijscy Aborygeni, po to, aby – w mniejszym stopniu – rozpuścić się w obcym im społeczeństwie i kulturze, a w większym stopniu – wyginąć. Bumerang to powieść-metafora. Opowiada o Aborygenach z Polski B, C lub D, którzy w poszukiwaniu lepszego życia ze swoich wiosek wyjechali do centrum nowoczesnego świata, jakim jawi im się Warszawa. Wyrwani ze swojej rodzimej gleby, pozbawieni korzeni, skazani są na zatracenie. Nie czują się już Aborygenami i nie czują się jeszcze „nowymi ludźmi”: warszawiakami, Europejczykami, obywatelami świata, do czego tak usilnie aspirują. Co jakiś czas jednak – raczej na krócej niż na dużej – wracają jak bumerang na tereny, skąd pochodzą, do swoich rezerwatów, z których kiedyś z takim trudem się wyrwali. Ale bohaterowie Beśki wracają nie jako tubylcy, ale jako turyści. I co tu odnajdują? Podobną pustkę, jak w „wielkim świecie”. Bo nie można być „tutejszym” jedynie od święta. To funkcja podjęcia decyzji o zapuszczeniu korzeni i funkcja upływu czasu, który ten proces wspomaga. Bohaterowie nie są gotowi na podejmowanie tego rodzaju życiowych decyzji. Zresztą w ogóle ich procesy decyzyjne są uzależnione od polityki pracodawców i od innych przejawów zewnętrznej koniunktury, o czym najlepiej świadczą ich związki partnerskie, które w zasadzie utrzymywane są w homeostazie wzajemnego niezdecydowania. Jedynym wyjątkiem w grupie współczesnych polskich Aborygenów jest Kuba Piecki, który wraca do rodzinnej wsi podjąwszy decyzję opuszczenia na stałe sztucznego świata warszawskiej kariery. Dlatego to jemu autor poświęca osobny wątek powieści. Na ile jednak ten bohater będzie w stanie trzymać się swojej decyzji napotkawszy przeszkody, wyobcowanie, pustkę miejsc, które straciły łączność z jego sercem, to już inna sprawa (...)
całość na http://ksiazki.wp.pl/katalog/recenzje/recenzja.html?rid=38493&kat=0&id=427&kol=2&s=0

2008-11-05

Obsuwa i spluwa

Nie jest tak źle, chyba. Wiosna przyszłego roku to już lada chwila. Wiosną wszystko będzie inne, piękniejsze. Mamy zatem więcej czasu na dobre przygotowanie. Wydana teraz i na szybko książka mogłaby zginąć w przedświątecznej zalewie. Dla pokrzepienia zrobiłem sobie projekt okładki.