2013-12-30

„Zły” po głowie mi pomykał

Pisze Rafał Socha na swoim blogu: "(…) W oczy od razu rzuca się ironiczne (może gorzkie?) spojrzenie autora na szarą rzeczywistość współczesnej stolicy. Krzysztof Beśka pisze tak, jak jest. Bez upiększeń. Jeżeli na klatce schodowej śmierdzi szczynami psa, to śmierdzi. Jeżeli w metrze pasażer niewybrednie rozpycha się parasolem czy łokciami, to się rozpycha. Jeżeli pijaczek na ławeczce łoi wódę czy „nalewkę”, to łoi. Do tego dochodzą sugestywne opisy pełnego obłudy, małostkowości i prymitywnych instynktów środowiska tzw. show-biznesu, pracowników korporacji czy choćby biura pośredniczącego w obrocie nieruchomościami. Co nie dziwi (ale nie w kontekście nieuczciwości, a po prostu w kontekście socjologicznym) – praktycznie wszystkie postacie to nie rodowici warszawiacy, a przyjezdni, napływowi… Słowem: czuć klimat dzisiejszej Warszawy. Poznajemy frapujące miejsca (np. „squat”) czy osobliwe zdarzenia/zwyczaje (np. nocny wyścig domorosłych „rajdowców” po ulicach miasta). Jest też co nieco na temat stołecznego półświatka. W przypadku kryminału z bohaterem-policjantem w roli głównej być może niczego nadzwyczajnego nie ma akurat w tym, że w akcji obserwujemy kieszonkowca, ale jednak zabieg taki poszerza jeszcze bardziej – chcąc nie chcąc – panoramę przedstawianego świata…Tutaj chciałbym powiedzieć, że momentami, właśnie czytając tego typu opisy (ale nie tylko o półświatku, bo i np. o warszawskich teatrach czy wspomnianych już kinach), na myśl przychodziła mi uporczywie – nie wiedzieć czemu – najwspanialsza ze znanych mi książek o powojennej Warszawie, czyli po prostu „Zły” Leopolda Tyrmanda. Żeby było jasne: nie porównuję „Wieczornego seansu” do „Złego”, z całym szacunkiem dla Krzysztofa Beśki – to jednak nie ten rozmach, nie ten impet, dzieło stworzył nie aż tak monumentalne, niemniej momentami – jak wspomniałem – gdzieś tam „Zły” po głowie mi pomykał… (…) Na koniec wrócę do tego, od czego zacząłem – a mianowicie do serwisu LubimyCzytać.pl i do komentarzy zamieszczonych tamże. Uśmiałem się szczególnie z jednego wpisu – jak można się domyślić – pozostawionego przez jakiegoś zagorzałego fana kryminałów. Otóż człowiek ów kręci nosem, wybrzydza, marudzi… Książce bardzo mało gwiazdek daje, no cóż, jego prawo… Wiadomo – indywidualna sprawa. Zarzuca autorowi nader rozwleczone zakończenie, że się ciągnie, że nudzi, że wszystkiego się w międzyczasie można domyślić i tak dalej. Nie wiem, ja się nie domyślałem, dałem się ponieść książce i tyle. Poza tym może i nie jestem nazbyt bystrym czytelnikiem, tego wykluczyć nie da rady, za Sherlocka Holmesa nigdy się nie uważałem… Ale kiedy gość stwierdza, że opuszczał po kilka akapitów(!), zapewne w poszukiwaniu przystopowanego gdzieś tam nieopatrznie wątku fabularnego, i że szczytem było już „kilkustronicowe” opisywanie przejazdu metrem, to ja się zaczynam zastanawiać, czego ten narwaniec oczekuje? Przecież to jest proza. Literatura. Chociaż rozrywkowa, to jednak literatura. Autor ma ambicje, to czuć i widać gołym okiem… A opis przejazdu metrem? To też może być sednem prozy, czemu nie… Ja nie twierdzę, że „Wieczorny seans” to wybitne dzieło literackie, no ale jak można zarzucać autorowi, że przedstawia świat takim, jakim go widzi? I że stara się to zrobić dokładnie? Niechby to była „tylko” przejażdżka metrem… Osobiście nie rozumiem tego typu pędziwiatrów. Jeśli szuka facet akcji i mocnych wrażeń, gardząc przy tym wartościowymi obserwacjami autora, bo przecież z życia wziętymi, a nie wyssanymi z palca, to może by tak zawczasu dać sobie spokój z książkami, a przerzucić się lepiej na komiksy? Ja tam się nie nudziłem. Powieść przeczytałem, kolokwialnie mówiąc, jednym tchem. I po raz kolejny szczerze gratuluję autorowi kolejnej udanej książki". Całość