Dzisiaj ostatni wpis z szalonej wyprawy na północ. Nazajutrz po zwiedzaniu Kopenhagi zapakowaliśmy się autokar i ruszyliśmy na wyspę Møn, słynącą z kredowych klifów. Zejście na dół po kilkuset schodach nie było łatwe, a co dopiero wejście z powrotem. Dziecko biadoliło trochę. Klif piękny, choć piękniejszy widziałem 30 lat temu na Rugii, do tego słońce skryło się za chmurami. Wspaniała scenografia do walki na śmierć i życie, która mogłaby się odbyć na szczycie… Emocje zapewniono nam także i potem, gdy w sklepie na górze włączył się alarm pożarowy. Szybko przyjechały trzy jednostki. Niczego nie znaleźli, a w nagrodę za fatygę każdy strażak dostał loda na patyku.