2016-09-19

Kot

Nazwijmy go Kotem, choć wcześniej był rybą. Jakkolwiek to brzmi. Kot odezwał się jakiś czas temu i mówi, że oklapłem. Może nie jeśli chodzi o energię, z którą zasiadam do pisania kolejnych książek i energia ta nie słabnie, czego efekty widać. Jemu chodzi o to, że potem nic albo prawie nic się z tym nie dzieje. Że, owszem, powieści są w empikach, a to już coś, w dodatku niektóre są tam pięknie promowane. Ale nie ma mnie w mediach tyle, ile powinno być. Że nie ma recenzji, a nawet krytyk, który wydawał się życzliwy, się wypiął. Że produkt jest, ale nie jest należycie pokazany. Że trzeba utrwalać markę, która nazywa się KRZYSZTOF BEŚKA. A ten blog – choć piszę tu codziennie, skrupulatnie, nie boję się mówić, co myślę – tego nie zmieni. Że nie chwytam życia tak silnie jak kiedyś, nie brnę do przodu z takim impetem jak przed laty, gdyśmy się poznali. I że będzie nade mną pracował. Co ja na to? Pomocnej dłoni się nie odtrąca, to jasne. Kot ma rację. W tej chwili na piedestale są twórcy wydający jedną książkę rocznie, książkę, na którą się czeka. A przynajmniej robi się z tego szum. Ja w ubiegłym roku wydałem trzy, w trzech seriach. I cisza. Nikt mnie nie widzi. Nie zaprasza, kurwa, do telewizyjnego programu o książkach choćby z ciekawości, jak to fizycznie jest możliwe… Trzy w roku! Czy Kot pomoże? Wierzę, że tak.