Pod tym dość przewrotnym tytułem dr Adam Poprawa z wrocławskiej polonistyki publikuje recenzję w najstarszym polskim miesięczniku literackim, "Twórczości", w numerze listopadowym: "Gdyby Krzysztof Beśka pomyślał Bumerang jako satyryczną opowieść obyczajową, utrzymają w konwencji mniej więcej realistycznej, powstać by mogla przyzwoicie zrobiona proza, wcale zabawna w czytaniu. Podjęcie takiego gatunkowego wzorca nie byłoby zreszta rzeczą łatwą. Kłopot jednak w tym, że autor postanowił napisać swoje dzieło w sposób nieporównanie bardziej skomplikowany. W teraźniejszości powieści przeplatają się dwa wątki. Na warszawskim Dworcu Centralnym pojawia się więc Kuba Piecki, młody mężczyzna. taki trochę balzakowski Eugeniusz de Rastignac na odwyrtkę: postanawia porzucić zdobywanie stolicy i powrócić na mazurską wieś, skąd pochodzi. Do tej samej miejscowości, Karolewa, wybiera się tymczasem na weekend kilkoro również młodych pracowników jakichś form. Nie wie, czy nie są oni zbyt młodzi, aby należeć do pierwszego pokolenia ekonomicznych beneficjentów przełomu ustrojowego – a takie sugestie w książce się pojawiają – w każdym razie reprezentują nową (młodą) polską klasę. Jej satyryczny obraz, uchwycenie socjolektu, obnażenie mentalności, przedstawienie kontekstu kulturowego, w jakim ci ludzie funkcjonują – to wszystko stanowi najbardziej udane partie książki. Oczywiście, wyśmiewanie filistrów od dawna należy do obowiązków artysty, niezależnie od tego, czy ów filister jest kamienicznikiem, mydlarzem czy też na przykład Group Brand Managerem. I owszem, można by się zastanawiać, czy jest to dla pisarza zajęcie wystarczająco ambitne, w kaźdym razie dzialalność taka jest niewątpliwie użyteczna społecznie. (...) Jedynym dostępnym kodem kulturowym bohaterów powieści okazuje się kultura masowa w najpodlejszym wydaniu, czyli seriale i reklamy. Jedynym zaś przeżyciem indywidualizującym mają być wspomnienia z dzieciństwa...."Reszta na papierze.





Tym razem nic o twórczości. No, może w innym sensie, bo oto jestem jednym z bohaterów reportażu (nr wrześniowy, strona 53) o ojcach zajmujących się swoimi dziećmi. Że to modne. Może i modne, ale przede wszystkim normalne i naturalne, a do tej normalności przez lata nie miałem dostępu. Ale w końcu się spełniło. I żadna książka czy nagroda za nią nie jest w stanie przebić gaworzenia Stasia, jego pierwszych kroków i uśmiechu. Byle tylko zdrowy był i książek nie darł, a reszta jakoś się ułoży.
Właśnie mija 10 lat, od kiedy zacząłem szukać szczęścia w tym mieście. Nieopierzony, wystraszony, za to w butach. Jednym z pierwszych zakupów było przedwojenne wydanie Gebethnera i Wolffa Fermentów Reymonta. Jeden dobry fragment:
Doszły do mnie wieści, że Shantaż wygrał festiwal piosenki żeglarskiej w Mikołajkach. Pięć moich piosenek, w tym cztery stareńkie jak sam zespół. Ale miło się doczekać uznania po 11 latach grania. Może pewnie też dlatego, że w jury, któremu przewodniczył Krzysztof Daukszewicz, mało shantymanów, a ci zawsze do nas coś mieli. A to że dowcipy ze sceny nie takie, a to że więcej u nas Klenczona niz typowego shantowego smędzenia, a to że mistrzom nie robimy loda, a wszyscy robią. Tak pozytywnie (choć na odległość) motywowany wezmę się chyba za teksty piosenek na trzecią płytę. Jako ilustracja tego wpisu niech posłuży nasza fotka w legendarnym składzie.


Dwie recenzje Wrzawy, a raczej refleksje czytelników, zamieszczone na Ich blogach. Wpadły mi w ręce dopiero teraz, ale chyba, także z kronikarskiego obowiązku, warto je skatalogować.
No i po Targach. Posiedziałem, jak było w planie, w piątkowe południe. Ktoś przyszedł, kupił książkę, podpisałem się na egzemplarzu. W moich obliczeń wynika, że uczestniczyłem w targach w ten sposób po raz czwarty: trzy razy z Muzą, raz, teraz, z Nowym Światem. Siedzisz, uśmiechasz się, najczęściej do przechodzących, czasem grzebiących w stosiku książek i odchodzących jak ta paniusia, co sama poczęstowała się delicją ze stojącego przede mną talerzyka i obiecała, że wróci, bo książka o Mazurach i niedroga nawet. Idąc na swój dyżur, spotkałem Kazimierza Brakonieckiego. To pierwszy mistrz, który mnie namaścił. Wtedy namaszczenie z jego rąk, a wiązało się to z drukiem wiersza w "Borussii", było czymś, o czym marzył każdy początkujący, olsztyński wierszokleta. Potem jakoś nie do końca się porozumiewaliśmy, ale to już przeszłość. Miło było spotkać poetę właśnie tutaj, szczególnie że teraz obaj wydajemy w Nowym Świecie. Pan Kazimierz (rocznik 1952) wciąż uparcie siedzi w Olsztynie, dokąd wrócił po studiach w Warszawie. Wciąż też wierzy, że prawda wygra (kiedyś mówił, że jest Jezusem Chrystusem; kiedy indziej, że aspiruje do Nobla!). Być może tak jest. I będzie. Być może największym polskim poetą jest pan Iksiński z Kolbuszowej. Pod warunkiem, że jest z Warszawy lub Krakowa...
Ewa Czarnowska-Woźniak w "Expressie Bydgoskim":
Pisał Marek Hłasko: "Całe życie żyłem tak, aby z chwilą, kiedy zginę, nie pozostało po mnie niczyje prawdziwe wspomnienie; i dlatego nie mówiłem ludziom prawdy o sobie; i dlatego wymyślałem rzeczy, które nie zdarzały się nigdy..." A zatem jeśli ktoś jutro między 9.00 a 12.00 w programie "Pytanie na śniadanie" (TVP 2) usłyszy, że po przyjeździe do Warszawy głodowałem, a Wrzawa powstała tylko i wyłącznie z gniewu, niech ma na uwadze powyższe słowa Hłaskowera...
Nasza wspólna praca z Januszem Zaorskim doczekała się oceny na "Dzienniku Teatralnym": Orient Express a sprawa polska. Łukasz Kapitulewski pisze m.in.: (...) "Uzyskany efekt przywiódł mi na myśl niestety produkcje z gatunku komedii romantycznych, a samo słuchowisko "produkt" wykonany jakby na zamówienie. Nawet muzyczna ilustracja w postaci fragmentów utworów Marka Grechuty wydaje się dobrana w myśl zasady "bo tak". Na pochwałę zdecydowanie zasługują aktorzy drugoplanowi. Taksówkarz oraz kobieta, z którą rozmawiała Ola w byłym mieszkaniu Andrzeja, sprawili, że można było poczuć bardzo warszawski i bardzo polski klimat...". Reszta na 

... zresztą już ponad tydzień temu. Musiałem jednak odczekać chwilę, ochłonąć, zebrać opinie słuchaczy. Jeszcze się do mnie odzywają, więc może nie było aż tak źle... A tak poważnie - to było jedne z lepszych słuchowisk. Małgorzata Zajączkowska rewelacyjna, eksperyment z trzema rolami udany. Marta Chodorowska, która zagrała już w drugiej mojej sztuce, pisze, że "bardzo dobrze jej się pracowało, bo tekst dobrze napisany, a i każde spotkanie z Zaorskim to wielka przyjemność". Potwierdzam. Przed emisją spotkaliśmy się z reżyserem, obgadaliśmy szczegóły i zmiany. Życzę panu Januszowi, żeby... udało mu się zdobyć bilety na Euro 2008! Acha, jeszcze dźwięk - trzy piosenki Marka Grechuty świetnie zilustrowały całość, szczególnie "Grzekolwiek będziesz" na samym końcu rzuciła mnie na kolana. Tyle. Poniżej link do sesji z nagrania, którą wykonał Krzysztof Sielicki 












Rozmowę na temat powieści Bumerang oraz moich ulubionych autorów przeprowadziła Agnieszka Frączek-Dąbrowska. Niedziela 27 stycznia, między godz. 12.00 a 15.oo. Zapraszam!
Jak napisał jeden z moich dobrych, licealnych kolegów: dałem się ponieść tej posranej fali i wlazłem i tu. Okazuje się, że i na naszej-klasie można znaleźć echa swojej pisaniny. Tym bardziej wartościowe to głosy, że pochodzące od samych czytelników.