No i po Targach. Posiedziałem, jak było w planie, w piątkowe południe. Ktoś przyszedł, kupił książkę, podpisałem się na egzemplarzu. W moich obliczeń wynika, że uczestniczyłem w targach w ten sposób po raz czwarty: trzy razy z Muzą, raz, teraz, z Nowym Światem. Siedzisz, uśmiechasz się, najczęściej do przechodzących, czasem grzebiących w stosiku książek i odchodzących jak ta paniusia, co sama poczęstowała się delicją ze stojącego przede mną talerzyka i obiecała, że wróci, bo książka o Mazurach i niedroga nawet. Idąc na swój dyżur, spotkałem Kazimierza Brakonieckiego. To pierwszy mistrz, który mnie namaścił. Wtedy namaszczenie z jego rąk, a wiązało się to z drukiem wiersza w "Borussii", było czymś, o czym marzył każdy początkujący, olsztyński wierszokleta. Potem jakoś nie do końca się porozumiewaliśmy, ale to już przeszłość. Miło było spotkać poetę właśnie tutaj, szczególnie że teraz obaj wydajemy w Nowym Świecie. Pan Kazimierz (rocznik 1952) wciąż uparcie siedzi w Olsztynie, dokąd wrócił po studiach w Warszawie. Wciąż też wierzy, że prawda wygra (kiedyś mówił, że jest Jezusem Chrystusem; kiedy indziej, że aspiruje do Nobla!). Być może tak jest. I będzie. Być może największym polskim poetą jest pan Iksiński z Kolbuszowej. Pod warunkiem, że jest z Warszawy lub Krakowa...