Wpadłem dzisiaj w sieci na tekst, z którego wynika, że ci, co czytają książki, żyją nawet dwa lata dłużej od tych, którzy nie czytają. Nie wiem, jak to zostało wyliczone, ale nie mam powodów nie wierzyć. Zawsze to jakaś ciekawostka, a do tego związana z czymś, co mało kogo obchodzi. Zacząłem się jednak zastanawiać, jak to to jest z tymi, co piszą. Pewnie tak jak z fajką. Palisz fajkę, ale to ludzie wokół ciebie zachwycają się aromatem tytoniu. – Amphora? – pytają niejednokrotnie, w większości przypadków dlatego, że innych marek po prostu nie znają. Nie mam się tu zamiaru żalić, ale wydaje mi się, że ci, co piszą, żyją jeszcze krócej niż ci, co nie czytają. Piszą to zresztą niezbyt właściwe słowo. Raczej starają się o wydanie, potem o wypromowanie dzieła, żebrzą o recenzję w prasie, potem na blogu u jakiejś siuśki, podlizują się, płaszczą, zabiegają, załatwiają, drążą, stoją w kolejce na poczcie, by wysłać egzemplarz, choć pewności nie ma, czy jedno z drugim w ogóle książkę przeczyta, coś z tym zrobi, bo może jak "poeta" Piotr K., kiedy był redaktorem gdzieś tam, będzie wrzucał z półek prosto do kosza na śmieci. Z kolegą z polonistyki żartowaliśmy, że jak nam nie wyjdzie z pisaniem wierszy, będziemy handlować bronią jak Rimbaud. Może coś w tym jest.