Bo z tymi Światowymi Dniami Młodzieży, co to się właśnie zakończyły w Krakowie, jest tak, że na jednych już byłem. Dokładnie ćwierć wieku temu. Nie jako pielgrzym, bardziej jako harcerz. Nie z potrzeby duchowej, a bardziej dla spędzenia gdzieś czasu w wakacje. Przyznaję się do tego teraz, nie ukrywałem tego także wtedy. Jako że zapraszali w telewizji, to z ówczesną dziewczyną, Magdą N., wsiedliśmy w Iławie do pospiesznego do Zakopanego i ruszyliśmy w drogę. Cała noc w pełnym przedziale, ale jakoś się przeżyło. Na miejscu okazało się, że na zgrupowanie ZHR, czyli organizacji, do której oboje należeliśmy i które było w Pająku, nas… nie przyjmą. Po prostu fora ze dwora! No to pojechaliśmy do ZHP, w Olsztynie pod Częstochową, gdzie nikt nie robił problemu. Jak się okazało, takich jak my spadochroniarzy było więcej. Niektórzy nawet plakietki z mundurów odpruli, by nie drażnić. Choć niepotrzebnie. Sam naczelnik ZHP, gdy nas ujrzał u siebie, biegł za nami i mówił o potrzebie dialogu. A grube instruktorki, które nazywaliśmy arbuzami, bo z wierzchu zielone, w środku czerwone, w autokarze, do którego się załapaliśmy, kazały śpiewać swoim podopiecznym Czarną Madonnę. Z samej Częstochowy pamiętam Włochów i Hiszpanów wołających za naszymi blondynkami w krótkich, mundurowych spódniczkach (dziś wzięliby ich za uchodźców molestujących nasze kobiety). Pamiętam, jak jednego z naszych, co to chciał Jana Pawła II zobaczyć lepiej, policja ściągała z dachu garażu. Pamiętam istną górę zgrzewek z napojami w puszkach, stojącą przy Alei NMP. W pewnej chwili ktoś powiedział, że można się częstować. To podszedłem, wziąłem dwie puszki. Chwilę później o mało nie zostałem stratowany przez tłum, który się rzucił i dalej zabierać, ale całe zgrzewki. Chwilę później cwaniaczki handlowały nimi 50 metrów dalej. Pamiętam grupkę Włochów z Neapolu, która okupowała stolik w barze mlecznym, przed którym stała gigantyczna kolejka głodnych ludzi. Oni się nie spieszyli. Babka paliła papierosa. Bo w dzikim kraju było im wolno wszystko. Wreszcie obraz miasta późnym wieczorem 15 sierpnia, dosłownie zasypanego tonami śmieci, głównie plastikowymi butelkami. Rano, gdy szliśmy na dworzec, by jechać dalej, do Krakowa, ulice były dokładnie wysprzątane i wymyte. Taki to był dziki kraj.