2016-08-04

Krzysztof

Tej rocznicy nie zawłaszczą żadni bandyci z krzyżem celtyckim na fladze, falangą na ramieniu czy racą w ręku. 4 sierpnia 1944 roku zginął poeta Krzysztof Kamil Baczyński. Mignął w Autoportrecie z samowarem, pojawił się w powieści Rikszą do nieba. Będzie też w trzeciej części:

    – Co dobrego? – zagaiłem rozmowę najbardziej banalnym, a jednocześnie najdziwniejszym pytaniem, jakie można było zadać w tym miejscu i w tym czasie; co mogło być dobrego w kolejnym roku hitlerowskiej okupacji, łapanek, ulicznych egzekucji, aresztowań bladym świtem i wywózek do Oświęcimia?
    – Byłem na wycieczce w lesie – powtórzył niegłośno Baczyński, choć już bez porozumiewawczego mrugnięcia.
    – Nad jakąś rzeką? – chciałem wiedzieć, choć nie wiadomo po co.
    – Pilicą.
    – Komary cięły?
    – Nie, jeszcze nie. Wystraszyły się grzmotów.
    Zaczynałem lubić te nasze rebusy, choć przecież rozmawialiśmy w ten sposób dopiero pierwszy raz. (…)
    – Ożeniłem się – powiedział.
    Dziwnie to jakoś zabrzmiało. Bez radości, nie mówiąc już o dumie, która, tak myślałem, powinna rozpierać każdego mężczyznę, młodego żonkosia. Podejrzewałem bowiem, że musiało się to stać całkiem niedawno.
    – Dzisiaj mam pierwszą rocznicę – dodał, jakby usłyszał moje myśli.
    – Czyli papierową.
    – Nawet nie wiedziałem, że tak się nazywa. – Wzruszył ramionami.
    – To prawda, my zawsze słyszeliśmy o srebrnych albo złotych godach naszych rodziców, wujków lub dziadków.
    – Nasze pokolenie nie dożyje takich pięknych rocznic – uśmiechnął się smutno poeta.
    Machnąłem lekceważąco ręką.
    – Co ty opowiadasz! – prychnąłem, ale chyba sztucznie to wyszło.
    Baczyński wypił nieco herbaty, po czym rzekł:
    – Przyznam ci się, że z ulgą wyjechałem z domu na te ćwiczenia. Przynajmniej człowiek nie myśli o tym, co się dzieje w domu. A dzieje się źle. Matka nie toleruje Basi, to znaczy mojej żony. Żrą się niemal bez przerwy, o wszystko. Oczywiście nie ma żadnych awantur, rzucania garnkami czy tłuczenia talerzy. Ale ja znam obie, wystarczy na nie spojrzeć. Potrafią całymi tygodniami się do siebie nie odzywać…
    – A nie możecie zamieszkać osobno? – zapytałem, bo nic mądrzejszego jakoś nie przyszło mi do głowy.
    – To nie takie proste. Matka jest sama. Nie zostawię jej. – Przygryzł wargi i opuścił głowę.
    – No tak.
    (…)
    – Pójdę już. – Krzysztof Baczyński ostrożnie odsunął od siebie szklankę z niedopitą herbatą. – Muszę jeszcze kupić jakieś kwiaty dla Basi, na rocznicę. I dla matki też.
    W tym problem – zdiagnozowałem kolegę w duchu. (…)