I znów mamy aferę w Łodzi. Tym razem doszło do niej na VI komisariacie policji. Imprezy, chlanie, seks. Oceniał nie będę, bo nie moja sprawa. Ale dla porównania dam fragment Doliny Popiołów, nad którym dziś pracowałem, a którego akcja rozgrywa się również w komisariacie, a raczej w cyrkule:
(...) Danilczuk czekał na swoich oficerów. Na ósmą zwołał był bowiem naradę. Jeszcze wczoraj radziliby, co zrobić z plagą pożarów, do których dochodziło w okolicach Łodzi w ostatnim czasie. Dzisiaj musieli zastanowić się, co począć z podejrzanym o ich dokonanie.
Jako pierwszy pojawił się Puszkin. Danilczuk odwrócił się od okna, by go przywitać.
– Na rozkaz. – Zasalutował przybysz dość oszczędnym ruchem przybysz.
– Siadajcie.
Major zajął wskazane mu miejsce przy stole. Spojrzał na widzący nad biurkiem przełożonego portret Aleksandra II i skrzywił się. Następnie wyjął z zanadrza przybory do pisania: pióro, chemiczny ołówek i gruby niczym pół Biblii służbowy notatnik. Był gotowy do odprawy.
– Poczekamy jeszcze chwilę – rzucił przez ramię Danilczuk, wciąż stojący przy oknie.
– Tak jest.
Policmajster cenił sobie pracę i zaangażowanie Puszkina, a i osobiście lubił go bardzo. Także dlatego, że, podobnie jak Danilczuk, oficer ów pracował w Łodzi od niedawna. To właśnie on zajmował się od początku sprawą podpaleń, uczestniczył nawet w kilku naradach, zwołanych w Piotrkowie prze gubernatora Millera. Niestety, jakiś czas temu śledztwo stanęło w martwym punkcie, wobec czego nawet tak tęgi umysł jak Puszkin był bezradny.
Czyżby teraz mieli zakończyć sprawę? Obaj pracowali w tym fachu wiele lat i wiedzieli, że bardzo często to, co wydaje się być oczywiste, wcale takim nie jest. A stąpali po kruchym lodzie. Kügelgen miał w Łodzi wielu popleczników. Nie tylko zresztą tutaj…
W ciągu kilku następnych minut w gabinecie zameldowali się kolejni oficerowie. Obsiedli stół, zapalili papierosy i cygara, bo Danilczuk, sam będą amatorem fajeczki, pozwalał palić podczas odpraw. Zaczęli rozmawiać w parach. Czekali tylko na jedną osobę. Jedynego człowieka, który miał zasiąść między nimi bez munduru. I jedynego, którego nie trawili, odkąd znów pojawił się w ich mieście.
Sokrat Karpow jednak nie zjawiał się. Wiedzieli, że może sobie na to pozwolić jako urzędnik do specjalnych poruczeń. (...)