2015-01-12

Najważniejsza

Temat zmarłego w ubiegłym tygodniu pisarza, jednego z moich ulubionych, którego w dodatku mogłem spotkać na ulicy (ostatnio jesienią, gdy szedł Nowogrodzką w stronę Marszałkowskiej), będzie pewnie powracać wiele razy. W newsach mówiących o śmierci Tadeusza Konwickiego najczęściej powtarzała się Mała Apokalipsa (pewnie jedni spisywali z innych, typowe). Ja przeczytałem prawie wszystko i moją ulubioną powieścią jest Wniebowstąpienie. Mam pierwsze wydanie, z okładką Młodożeńca. Wydanie, które rozwścieczyło ówczesne władze z towarzyszem Wiesławem na czele. Książkę czytałem po raz pierwszy ponad 10 lat temu, spędzając samotne wieczory w wynajmowanej, zapuszczonej kawalerce na Dolnym Mokotowie. Potem była sztuka w Teatrze Współczesnym z Piotrem Adamczykiem w głównej roli i Andrzejem Zielińskim w roli Lilka. Przez długi czas pozostawałem pod ogromnym wrażeniem tekstu. Bo Warszawa, bo gość, który niczego nie pamięta, włóczy się po niej bez celu. Jak wiele razy ja, nie chcąc wracać do pustego mieszkania. Było to jednak o tyle niebezpieczne, że zacząłem sam, dziś to wiem, używać tamtej narracji, podobnych pomysłów. Na szczęście moje teksty nie zostały wydrukowane. Parę dni temu sięgnąłem po Wniebowstąpienie po raz kolejny. I wciąż czyta się świeżo, wciąż z przyjemnością, choć sytuacja się zmieniła i już nie spotkam charakterystycznej, pochylonej sylwetki na Nowym Świecie lub okolicach.