Ostatnio głośno jest o zarobkach pisarzy. Jedni narzekają, że za półtora roku pracy dostali kilka tysięcy, inni chwalą się, że samej zaliczki udało im się skosić pół miliona złotych (tego, który to powiedział, regularnie widuję w TKmaxx na Marszałkowskiej, gdzie szaleje między półkami, a powinien w butikach Versacego czy Armaniego chyba, nie?). Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Mogę mówić tylko o sobie. Ale nie powiem. Powiem za to, że już zaczynają we mnie widzieć autora, który może (a nawet powinien!) robić coś charytatywnie. A to pojechać gdzieś na drugi kraniec Polski na spotkanie bez wynagrodzenia, a nawet bez zwrotu za benzynę, a to wesprzeć to czy owo szlachetne przedsięwzięcie. Pytanie: czy jestem już tak znany i bogaty, że się do mnie o to zwracają, czy przeciwnie – cienki jak barszczyk i nie podskoczy, dopominając się o gażę. Mam o czym myśleć.