Miesiąc temu odczułem ogromną potrzebę przeczytania dwóch książek. Chodzi o dwie książki Zbigniewa Nienackiego, o których już tu wspomniałem. Jako że żaden antykwariat ich nie miał, postanowiłem zapisać się do najbliższej biblioteki, która te dwie pozycje ma. Udało się. Problem w tym, że jako osoba bez warszawskiego meldunku musiałem zapłacić za tę przyjemność 50 złotych tytułem kaucji. To nic, że miałem ze sobą umowę najmu z warszawskim adresem. To nic, że zostałem spisany z dowodu. Jestem potencjalnym złodziejem! Dobrze. Przeczytałem, kilka dni temu oddaję. Wraz z książkami podaję też kwitek i wołam o zwrot. Okazuje się, że była to kaucja nie za książki, ale za kartę biblioteczną. – Czy chce się pan wypisać? – pyta pani zasadniczo. – Wygląda na to, że tak – odpowiadam. Nikt nie będzie obracał moimi pieniędzmi, nawet tak małą kwotą. Tak się skończyła moja przygoda z biblioteką na Bielanach. Zaraz idę po Kartę Warszawiaka, bo jako osoba, która płaci tu podatki, mogę ją mieć. I korzystać ze zniżek. Ciekawe, czy instytucję kultury do tego kiedyś dorosną?