
Skończyłem lekturę najnowszej powieści Dana Browna
Inferno. Czekałem na nią niecierpliwie, gdy tylko okazało się, że została ukończona. Na przekład, na polskie wydanie. Wreszcie upragniona lektura. I co? I dobrze. Lżej, z większym oddechem niż we wcześniejszych powieściach. Miło, że tyle hałasu robi się, używając innego dzieła literackiego, po które teraz być może sięgną czytelnicy na całym świecie. Zacząłem się zastanawiać, jaka polska książka mogłaby spełnić podobną rolę. I czy kogoś by to zainteresowało. Oto bierzemy na przykład
Liryki lozańskie Mickiewicza (nie
Pana Tadeusza, który wyszedł w 1834 roku, a właśnie
Liryki… wydane po śmierci poety) i szukamy w nich wskazówek twórcy, który przed śmiercią ukrył skarb, dzięki któremu planował finansować tworzenie polskiego legionu w Turcji. Chwyta? Polacy wszak nie gęsi! Problem jedynie w tym, że nie uciekniemy od porównań do Browna.