O takich dniach zwykło się mówić, że odtąd nic już nie było tak samo. 80 lat temu, 30 stycznia 1933 roku, prezydent Niemiec, marszałek Paul von Hindenburg, mianował kanclerzem Adolfa Hitlera, zmieniając losy Niemiec i świata. Rok później Hitler połączył swój urząd z urzędem prezydenta i przejął zwierzchnictwo sił zbrojnych, co stało się po śmierci marszałka. Miało to miejsce w majątku Hindenburgów i pewnie nigdy się nie dowiemy, czy staremu marszałkowi nikt nie pomógł wtedy zejść z tego świata. O tym i o sprawach innych, nie mniej ciekawych, można będzie przeczytać w mojej powieści Krypta Hindenburga, będącej trzecią częścią przygód redaktora Tomasza Horna. A zaczyna się ona tak:
(...) Usiedli. Niepewnie, ostrożnie, bo drewniane krzesełka wyglądały na takie, które fachowiec wykonał, owszem, sumiennie, wykorzystując nabytą po drodze od czeladnika do mistrza wiedzę, tylko że najpewniej miało to miejsce jeszcze w ubiegłym wieku. Po sekundzie okazało się jednak, że nie będzie tak źle: pod ciężarem berlińczyków siedziska i nogi tylko lekko zaskrzypiały.
– Jak już zapewniałem w rozmowie telefonicznej – zaczął obertsleutnant Schumacher, a wypowiadał się z widocznym trudem, co chwila zacinając się i przełykając ślinę – Uwzględniliśmy sugestie pańskiej pracowni architektonicznej – spojrzał na Schmidta – oraz przygotowaliśmy nasz batalion wartowniczy do pełnienia służby podczas tej szczególnej uroczystości – tu przeniósł wzrok na von Belowa. – Jednym słowem Denkmal jest gotowy na przyjęcie zwłok nieodżałowanego prezydenta Republiki Weimarskiej i marszałka. Tym samym życzenie kanclerza zostało spełnione... – ostatnie słowa wypowiedział szeptem na wydechu, wykorzystując do cna powietrze, które mu zostało.
Sens wypowiedzi był jednak czytelny: życzenie Adolfa Hitlera zostało spełnione. Problem w tym, że nie zostało spełnione życzenie... samego zainteresowanego – pomyślał przybyły architekt, a i myśl taka mogła równie dobrze pojawić się także w głowie majora.
Bo przecież Paul von Beneckendorff und von Hindenburg, mimo że przed siedmioma laty osobiście odsłaniał pomnik swojej chwały, wcale nie chciał był pochowany w tym miejscu! Zdecydował o tym sam führer, który chwilę po śmierci prezydenta zaczął dzierżyć władzę należną wcześniej obu (był zresztą pod Tannenbergiem równo rok wcześniej, gimnastykował prawą rękę, ćwiczył gardło i widać wówczas miejsce to sobie upatrzył).
Ciało Hindenburga miało być przewiezione z jego majątku rodowego w Neudeck. Za dwa dni na polach otaczających Tannenberg-Denkmal zaplanowano uroczystość pogrzebową. Miała być wielka, niepowtarzalna, wszak chowano prezydenta kraju, mimo że z jego zdaniem coraz mniej się liczono. Na pogrzeb wybierał się sam führer. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. Malowano płoty, zamiatano uliczki, prasowano flagi, gestapo węszyło w Hohenstein, a także okolicznych wsiach w poszukiwaniu "elementu".
Na miejsce wiecznego spoczynku feldmarszałka wybrano dziedziniec budowli. Na jego środku stał dwunastometrowy, drewniany krzyż, który przed laty obito miedzianą blachą, pod nim zaś znajdował się grób dwudziestu nieznanych żołnierzy niemieckich, poległych w bitwie pod Tannenbergiem w 1914 roku. Rozkazem Hitlera ich szczątki przeniesiono w inne miejsce (prace trwały całą ubiegłą noc...), czyniąc miejsce dla trumny z ciałem Hindenburga. Schmidt nie zgłosił w tej sprawie żadnych uwag. Przed chwilą podpisał wszystkie potrzebne dokumenty.(...)