2013-07-01

Borsuki

Coś więcej tu ostatnio wspomnień niż relacji z tego, co w temacie pisania dzieje się na bieżąco. Ale to nic. Jeszcze się będzie dziać. Poza tym nie mam miejsca, gdzie mógłbym takie przemyślenia umieścić. W książkach nie, bo szanuję czytelnika i jego czas. A zatem blog. I kolejna rocznica. Równo 30 lat temu wyjeżdżałem na swój pierwszy obóz harcerski. Był to mój pierwszy w życiu tak długi wyjazd z domu; wcześniej nie jeździłem na kolonie i później też, na szczęście. Obóz zorganizowano niedaleko wsi Borsuki nad Bugiem, województwo Biała Podlaska. Kiedy dziś opowiadam o tym, co się tam działo, ludzie łapią się za głowę. Dziś taki obóz zostałby zamknięty pierwszego dnia, a jego organizatorzy aresztowani. Zero bieżącej wody, mycie w rzece Bug, mydłem, szamponem, więc i z ekologią na bakier. Mycie naczyń tamże. Wszystko jednak stawało się niemożliwe, gdy w górze rzeki chłop poił bydło. W lesie latryna z gałęzi, dół w ziemi. Kuchnia polowa. Namioty NS (jak na zdjęciu). I tak trzy tygodnie. Zbieranina dzieci z gminy Iława i gmin sąsiednich. Nic dziwnego, że gdy wróciłem, brud odpadał płatami. Przyznaję, nie radziłem sobie. Także z kolegami w namiocie. Ale to i tak było nic w porównaniu z innym kolegą, który z obozu harcerskiego wrócił z odbitą śledzioną. Niestety, nie spowodowało to niechęci do harcerstwa. Wręcz przeciwnie. Choroba ta miała potrwać równe dziesięć lat. Opisałem tę chorobę w jednej ze swoich książek, ale z kolejnej autokorekcie wszystko wyrzuciłem. Nie ma co serwować czytelnikom czegoś takiego. Ale na blogu? Czemu nie? Jeszcze powywlekam.