Ostatnio o Elblągu mówi się często i gęsto. Niemalże tak, jakby był stolicą. A wszystko przez to, że odwołano tam prezydenta i w ubiegłą niedzielę wybierali nowego. Nie chcę się tutaj wdawać w sprawy polityczne, choć polityką się interesuję. Skupmy się na samym mieście. Był czas, kiedy jeździłem tam, raz czy dwa, do jednej chudej panny. Ale nie z tego powodu miasto mi się spodobało. Elbląg przypomina mi bowiem holenderskie miasto. Pamiętam jeszcze, jak wokół kościoła św. Mikołaja był pusty plac, na którym kiedyś było stare miasto, większe od tego w Gdańsku! Potem zaczęli odbudowywać, na szczęście z głową, dzięki czemu starówka to tam starówka, a nie, jak w Iławie czy Malborku, cztery bloki z wielkiej płyty i napis STARE MIASTO. Elbląg, a dokładnie browar pojawia się w Trzecim brzegu Styksu. Pojawi się też w Ornacie z krwi. Oto fragment: Przez uchylone okno wpadł zabłąkany fragment jakiejś melodii. Na niedalekim Placu Słowiańskim zazgrzytał na rozjeździe tramwaj. Od rzeki noszącej taką samą nazwę jak miasto dobiegł charakterystyczny dźwięk syreny wycieczkowego statku, wyruszającego na rejs po jeziorze Drużno. Ktoś zawołał na psa, zatrąbił samochód.
Już miał udać się do swoich pokoi, aby odpocząć, zaczął już nawet żmudną czynność rozpinania sutanny, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Nie spodziewał się już nikogo.
– Proszę – powiedział, zapinając na powrót guziki sutanny.