2013-02-26

Ostatnia strona, ostatnie zdanie…

… wreszcie jest. Trwało to trochę, ale cieszę się bardzo z tego wysiłku. Od miesiąca siedziałem nad trzema rozdziałami Intermezzo, osadzonego w realiach Rosji czasu rewolucji październikowej, a wszystko to jest częścią powieści Autoportret z samowarem. Dzieje się tam dużo, choćby tak:

Nieznajomy rozejrzał się dookoła. Był to mężczyzna około trzydziestoletni, szczupły, czarniawy. Prócz czapki, która raczej nie wzbudzała zaufania, szczególnie w takim miejscu, miał na sobie wojskowy szynel bez dystynkcji. Wielu podobnie ubranych osobników włóczyło się po rewolucji ulicami Piotrogrodu. Jan miał wrażenie, że skądś zna tę twarz. 
– Dobrze, że pan jest – podjął nieznajomy. – Ale będzie jeszcze lepiej, jeśli pan… stąd jak najszybciej pójdzie.
– Nie rozumiem.
– Proszę mnie posłuchać. Jestem Polakiem, byłym porucznikiem lejbgwardii. Teraz pracuję dla bolszewików w oddziale aprowizacyjnym. Kilka dni temu widziałem pana z żoną na spotkaniu w restauracji hotelu „Grand”. 
W tej chwili Jan przypomniał sobie tego człowieka, który pokazał żołnierzom swoją legitymację, dzięki czemu go wypuścili.
– Widziałem wszystko, co się wtedy wydarzyło – ciągnął tamten. – Wiem też, co wydarzyło się potem…
– O Józiu?
– Tak. Oni mają państwa dziecko.
– Ale ja muszę zdobyć pieniądze – rzekł Jan płaczliwym głosem. – Inaczej go zabiją.
– Jeśli pan tu zostanie, zabiją… pana. Tak jak zabili Suworowa, a wszystko po to, żeby pan przyszedł na dworzec Witebski, a potem tutaj. 
– Powiedzieli, że zarobię tu pieniądze! – upierał się Jan.
– A powiedzieli, co będzie musiał pan zrobić?
– Nie.