Równo 73 lata temu, rankiem 18 września 1939 roku, odszedł z tego świata. W jakich okolicznościach, tego już na sto procent pewni nie jesteśmy. Niektórzy twierdzą wręcz, że nie umarł (vide: film Mistyfikacja). I między innymi o tym będzie książka, której fragment pozwalam sobie wrzucić poniżej.
(...) Nie chciałem przeszkadzać w interesach, więc szybko zaszyłem się w oddalonym kącie sklepu, gdzie można było znaleźć płyty z muzyką klasyczną. Ciekawość jednak zwyciężyła, a wzrok mój, po prześliznięciu się po płytach z mazurkami i nokturnami Chopina, po kilku chwilach powędrował w kierunku kontuaru, bo właśnie tam przystanęli obaj panowie.
Stali i o czymś rozprawiali. To znaczy przybysz mówił – szybko, niezbyt głośno, czasem zniżając głos do szeptu. Gestykulował przy tym zawzięcie i robił dziwne miny. Pan Kazimierz słuchał go w skupieniu i niemal nabożnej powadze, od czasu do czasu wtrącając się tylko jakim półsłówkiem. Ze strzępów zdań, które docierały do mych uszu, próbowałem odganąć, kim może być ów klient.
Jego powierzchnowność bowiem mówiła niewiele: mógł mieć około czterdziestu pięciu, pięćdziesięciu lat, ubrany był w samodziałową marynarkę i pumpy, które nie bardzo współgrały z jego krępą budową ciała. Na głowie miał kapelusz, w ręku laseczkę – wyglądał jak tysiące, ba! dziesiątki tysięcy mężczyzn chodzących po ulicach tego miasta i tego kraju.
– Wróciłem przedwczoraj, ale, niech mi pan wierzy, już mam serdecznie dość tego miasta... – Udało mi się zrozumieć całe zdanie.
– Nie dziwię się panu – westchnął boleśnie Banaszkiewicz. – Też bym chętnie gdzieś wyjechał, ale co poradzić. Kto zostanie w sklepie... (...)