Dwa dni temu materiał w Wiadomościach, że port wojenny w Helu jest na sprzedaż. Euforia w głosie wypowiadających się ludzi, głupio zadowolony dziennikarz. Hel to miejsce mi bliskie, nie tylko dlatego, że tam swoje przygody przeżywają bohaterowie moich powieści.
W głowie mam do dziś trzy obrazki związane w tym miejscem.
W głowie mam do dziś trzy obrazki związane w tym miejscem.
1. sierpień 1980. Po drugiej stronie Zatoki wszystko stoi na głowie, bo strajk w stoczni. Wybraliśmy się z rodzicami z Jastarni na wycieczkę na koniec półwyspu. Przed wjazdem do miasta autobus zatrzymuje się, wchodzi do środka marynarz z kałachem i zaczyna sprawdzać dowody osobiste pasażerów. Jeśli nie jesteś Polakiem, na Hel nie wjedziesz. Potem chodzimy po miasteczku, a tu na każdym kroku słychać… niemieckie szwargotanie. Okazało się, że przypływali wodolotami, których nikt nie sprawdzał.
2. styczeń 1991. Wszystko w pogotowiu, bo właśnie zaczęła się Pustynna Burza. Wybraliśmy się z harcerzami na wycieczkę. -20 stopni, ale zwiedzać trzeba. Wpadam na pomysł, żeby spróbować wejść do portu wojennego. Legitymacja ucznia OLW otwiera wszelkie drzwi, po chwili jesteśmy już całą grupką na ścigaczu. Tylko że młodych harcerzy najbardziej interesują fotografie gołych babek, które marynarz przywiesił sobie nad koją.
3. lipiec 2000. Wizyta podczas urlopu u kolegi z OLW, wówczas porucznika marynarki Mirka S. Gości mnie obiadem na ORP Mewa, potem herbatka w sztabie z innymi oficerami. To miejsce pracy Mirka, dojeżdża tu codziennie z Gdyni lub przypływa wodolotem.
Czy ktoś wtedy pomyślał, że na Helu nie będzie kiedyś polskich okrętów? Czy to miejsce nagle straciło swoje strategiczne właściwości? Miało je przez setki lat, a teraz już nie ma?
Teraz fragment powieści Krypta Hindenburga, który będzie dobrym komentarzem do tego, co napisałem i co myślę.
Ruszyli przez pusty plac, wolnym krokiem, wymuszonym przez kalectwo jednego z nich, a może fakt, że drugiemu nigdzie się nie spieszyło. Tu i ówdzie z popękanego asfaltu przebijały kępy traw, w pewnym miejscu udało się wykiełkować nawet całkiem sporej brzózce!
– Parę lat, a wyrośnie tutaj prawdziwy las – rzekł z przyganą mężczyzna o imieniu Wojciech, kopiąc ze złością rdzewiejącą puszkę po czarnym specjalu. – Pomyślałbyś, że dożyjemy czasów, kiedy w mieście, w którym zawsze stacjonował ogromny garnizon, nie będzie ani jednego żołnierza?
– Zasrana doktryna.
– Otóż to! Wszyscy przejrzą na oczy dopiero wtedy, gdy czołgi z Kaliningradu będą pięćdziesiąt kilometrów w głębi Polski. Jeszcze wspomnisz moje słowa. A i wtedy nie braknie pewnie takich, co będą się zastanawiać, czy kochanym sojusznikom wypada z tego powodu przerywać popołudniową herbatkę czy grę w golfa…
A na sam koniec anegdotka. Ile by trwał konflikt zbrojny z Rosją, wywołany przez Polskę? Dwa dni. Dlatego, że pierwszego dnia Rosjanie tarzaliby się ze śmiechu.