2013-03-21

Czas powrotów

Nie przypuszczałem, że będę w tym miejscu recenzował płytę zespołu, w którym kiedyś śpiewałem. Ale to było kiedyś, no i nie będzie to recenzja, raczej kilka zdań refleksji. Po dwóch płytach z autorskimi piosenkami, do których napisałem teksty, Shantaż nagrał płytę z piosenkami Krzysztofa Klenczona i Seweryna Krajewskiego. Piosenkami, dodajmy, związanymi z morzem, pływaniem, jeziorami etc. Zawsze twierdziłem, że bliżej mi do Czerwonych Gitar i Trzech Koron niż do zespołów shantowych. Szlag mnie trafiał, gdy młode zespoły polskie udawały irlandzkie czy angielskie, siliły się na śpiewanie a capella i tak dalej. Środowisko shantowe to sitwa, kilka osób obstawia najważniejsze festiwale. Gdy pewni ludzie z Gdyni przejęli festiwal w Iławie, wprost mi powiedzieli, że zaproszą tu i dadzą zarobić tylko swoim! Żeby zagrać w Krakowie na Shanties, trzeba było najpierw wziąć udział w warsztatach i zapłacić za nie słono. A my nie wchodziliśmy w dupę "mistrzom", woleliśmy rockową gitarę Kawałki czy Szymańskiego niż silenie się na śpiewanie na głosy! A sama płyta? Przy pierwszym numerze, Śpiewce żeglarskiej, aż usiadłem. Raz, że pięknie wykonane, dwa, że to przepiękna, stara piosenka z tekstem Osieckiej. Wiele jest takich perełek, kilka numerów jednak wolę w oryginale. Ale to lekkie przekombinowanie to przecież nic w porównaniu z tym, co z robią jazzmani. To nic w porównaniu z Kubą Badachem, który na piosenkach Andrzeja Zauchy dokonał gwałtu. Słucha się zatem Czasu powrotów z prawdziwą przyjemnością. Polecam tę płytę szczególnie tym wszystkim młodym twórcom, którzy we wszystkich X-Factorach, Must Be The Music czy innym The Voice of Poland mało się nie zesrają, siląc się na angielszczyznę. Tyle jest przecież pięknych, starych, polskich piosenek. Ta płyta to dowód, że można.