Głupie? Z pozoru tak. Ale nosiłem się z zamiarem napisania o tym od dawna. "Można nawet bez sensu, można nawet bez celu, lecz bez niego do niczego cały rajd" – to słowa starej harcerskiej piosenki. W życiu śpiwory miałem trzy i o każdym mógłbym coś ciekawego opowiedzieć. A opowiadanie to mój chleb. Pierwszy był wypożyczony z magazynów PSS Społem. Mama tam pracowała i gdy tylko zacząłem się szlajać po lasach, zaczęła mi go przynosić. Zawsze ten sam. Magazyny mieściły się w starych spichrzach nad Małym Jeziorakiem. Był to relikt starej, przedwojennej Iławy, ale mimo to ktoś je kiedyś podpalił, a dalej to już poszło. Dziś w tym miejscu jest hala sportowa. Zawsze chciałem mieć własny śpiwór i kiedyś wypatrzyliśmy taki w sklepie sportowym na sąsiedniej ulicy. Drogi był jak jasna cholera i byłem gotów odpuścić. Ojciec jednak poszedł i kupił. Do dziś mam przed oczami, jak idzie powoli pod górkę i niesie go. To jeden z najpiękniejszych obrazów mojego dzieciństwa. Śpiwór był bardzo gruby, ciężko go było zrolować. Z biegiem lat jednak sztuka ta udawała mi się coraz lepiej i szybciej. Potem zapragnąłem mieć mumię, czyli śpiwór zwężany ku dołowi, a do tego mały po zwinięciu i lekki. Znalazłem taki w Olsztynie, w sklepie podróżnika przy Wysokiej Bramie. Nie pamiętam już jednak, jak zdobyłem kasę, by go kupić. Albo pracowałem na niego cały dzień, malując wnętrza siedziby SSK Pojedzierze przy Okopowej, albo sprzedawałem na uczelni lewe zwolnienia lekarskie, których bloczek zostawił mi kolega. Tak czy siak, ciekawie, nie? I literacko.