Kiedy rano na ulicy spotykasz idących na pierwszy egzamin maturzystów, których na świecie jeszcze nie było, gdy sam zdawałeś maturę, trzeba zacząć się bać. A może przeciwnie – przestać się przejmować byle czym? Tak czy inaczej, temat wraca raz w roku, a myśl cofa się do maja 1991 roku. Mieliśmy tego dnia iść na egzamin ubrani w mundury. A poszła cywilbanda (ja sam włożyłem czarną koszulę, która miała mi przynosić szczęście na egzaminach przez kolejne 5 lat; miała taki kołnierzyk, że można było włożyć w nią coś, co przypominało koloratkę. Kilka razy to zrobiłem, załatwiając ważne sprawy w kraju, który zaczynać już żyć na klęczkach). Jeden tylko Cezary S., dziś major i świetny specjalista od uzbrojenia, ubrał się w mundur galowy, nawet czapkę wziął, dzięki czemu nazajutrz znalazł się na pierwszej stronie "Gazety Olsztyńskiej"! Jak już wspominałem kilka postów temu, jako jedyny pisałem temat czwarty, czyli analizę i interpretację utworu poetyckiego. Jakoś dałem radę, choć 3 powinienem już dostać za samą odwagę. Potem były egzaminy ustne. Czekaliśmy na swój, wpadł podpułkownik W., rozrzucił na stole paski z pytaniami. Mój kolega, Robert C. zwany Steelmanem, wyciągnął jeden i mówi: jak ja chciałbym wylosować te pytania! Było tam pytanie o Dżumę A. Camusa. Poprosiłem go, żeby mi opowiedział, o czym to jest, bo, przyznaję, nie wiedziałem. Opowiedział. Podpułkownik W. zwinął pytania i wyszedł. Gdy wrócił po kilku chwilach z resztą komisji, zaczął się egzamin. Zdawałem jako pierwszy. Wyciągnąłem… Dżumę.