2013-08-01

Dirlewanger


– Trzydziesta szósta dywizja grenadierów SS zaczęła swoją niechlubną karierę od zbrodni wojennych dokonanych na tyłach frontu wschodniego. Palono, grabiono, gwałcono kobiety i mordowano wszystkich, bez wyjątku. Gdy więc 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie wybuchło powstanie, dowództwo wojsk niemieckich nie miało wątpliwości, kogo skierować na ulice zbuntowanego miasta. Współpracując z oddziałami policji dowodzonymi przez Heinza Reinefartha, dirlewangerowcy zapisali jedną z najkrwawszych kart w historii powstania podczas pamiętnej rzezi Woli, w wyniku której śmierć poniosło blisko sześćdziesiąt pięć tysięcy warszawiaków… Ludzie Dirlewangera z wyjątkowym okrucieństwem mordowali, pacyfikowali szpitale, zabijając pacjentów i personel. Podobnie było w innych dzielnicach: na Starym Mieście, Powiślu i Czerniakowie – mówi jeden z bohaterów książki, nad którą teraz pracuję. Człowiek, który wyrównuje rachunki. Żaden z ludzi Dirlewangera nie został bowiem osądzony za zbrodnie popełnione w Warszawie. Warto o tym pamiętać, szczególnie dziś. I oddać hołd zamordowanym, a nie buczeć na Powązkach czy Kopcu, skakać i śpiewać w Parku Wolności czy brać udział w głupich grach miejskich.