Po szkołach, sądach i posterunkach policji przyszedł czas na infrastrukturę kolejową. Mimo że na niektórych trasach ruch pasażerski był zawieszony (Olsztyn-Mikołajki), w każdej chwili można było go przywrócić, puścić szynobus, choćby w sezonie wakacyjnym. Ale teraz pozbawi się małe miejscowości, a mam tu na myśli moje tereny, czyli Warmię i Mazury, także i tej nadziei. Kilka dni temu gruchnęła wieść, że jeśli samorządy nie przejmą szlaków kolejowych, Polskie Linie Kolejowe… rozbiorą tory!
Tego to jeszcze nie było. Wkurwia mnie, że nasze państwo staje się państwem tylko dla bogatych. Rządzący wychodzą z założenia, że jeździć pociągiem IC będziemy tylko nad morze i do Krakowa, a i tak częściej wybierzemy własny samochód! Kto? Co? Kurwa, gdzie wy żyjecie, zasrańcy?!!! Jeśli do tego dojdzie, jeśli znikną tory, tak jak zniknęły już z trasy Iława-Brodnica, zostanie dokończone dzieło zniszczenia, zapoczątkowane przez Armię Czerwoną zimą 1945 roku, kiedy to rozebrano dziesiątki kilometrów torów i wywieziono na wschód. Coraz mniej ludzi wie, że jedno z drugim miasto łączyła kiedyś linia kolejowa. I łączy nadal, choć już tylko na kartach powieści, której fragment pozwolę sobie przytoczyć.
Na maleńką stację kolejową w Kraplau wjeżdżał właśnie pociąg. Białe litery DB na burtach brudnozielonych pullmanów spowodowały, że mężczyzna poczuł nagłą rzewność. Dopiero po dłuższej obserwacji zatrzymujących się na stacyjce wagonów spostrzegł, że coś dziwnego jest w tym składzie. Ani jedno okno nie było otwarte, w ani jednym nie było widać twarzy człowieka.
Ten pociąg był pusty! Prawie pusty...
– Wsiadasz pan?! – Georg usłyszał tubalny, mocny głos.
Spojrzał w kierunku, skąd pytanie padło, i ujrzał wąsatego konduktora stojącego na najniższym schodku u wejścia do wagonu. Przez sekundę nawet myślał, że to mechanik samochodowy z Danzig albo przynajmniej jakiś jego brat. Nie było jednak czasy na podobne rozważania, kolejarz bowiem, nie czekając odpowiedzi, gwizdnął przeciągle i pociąg ruszył z miejsca, tak że Henschell musiał wskakiwać do wagonu w biegu.
– Dokąd ten pociąg jedzie? – zapytał konduktora chwilę po tym, jak udało mu się zatrzasnąć za sobą drzwi i otrzepać się ze śniegu, który oblepił spodnie i dolną część kurtki.
– Do piekła, miły panie, nie gdzie indziej! – odpowiedział na pytanie kolejarz i choć pasażer czekał, aż ten skwituje słowa swoje śmiechem, nic takiego nie nastąpiło. – Dokąd pisać bilet? – zapytał konduktor.
– Bilet? – zdziwił się Georg. – Jaki bilet?
– A co? Myślisz pan, że skoro Iwan u bram, nie obowiązują nas już żadne przepisy? – oburzył się wąsaty, marszcząc srogo brwi. – Nawet Żydzi, jak jechali, panie, do Treblinki, musieli płacić kolejom niemieckim za przewóz. Ordnung must sein! To dokąd pan jedziesz?
– Hohenstein – wydobył z siebie złodziej.
– Będą dwie marki, fenigów trzydzieści – odpowiedział tamten, po czym jął szarpać się z zamkiem skórzanej torby celem wydobycia zeń bloczku biletowego. – A na pytanie szanownego pana, czemu nikt tym pociągiem nie jedzie, odpowiadam: bo to pociąg na wschód. Za kilkadziesiąt minut, gwarantuję to panu, nie będzie tu gdzie palca wcisnąć. Wszyscy wyjeżdżają, ot co. Może pan za to usiąść w pierwszej klasie...
Georg z powagą uiścił opłatę za przejazd, odliczając stosowna kwotę w zimnym bilonie, odebrał z rąk konduktora starannie wypisany blankiet biletu, złożywszy go na pół, schował do kieszeni, po czym zajął miejsce w przedziale. Za pokrytą mozaiką mrozu szybą przesuwał się krajobraz zupełnie mu nie znany; nigdy wcześniej Georg Henschell nie był na Mazurach. Pociąg mijał drzewa w białych czapach śniegu, jechał przez głębokie parowy, tu i ówdzie bielały większe płaskie przestrzenie, w których obserwator domyślał się jezior.
Po kilkunastu minutach skład zaczął ponownie zwalniać, w oknie przedziały przesunęła się biała tablica z czarnym gotyckim napisem: Stefenswalde.
– Szczepankowo! – krzyknął nagle ktoś po polsku, jednak Henschel nie był w stanie określić, czy był to głos konduktora czy kogoś innego, a może jedynie wytwór jego imaginacji.