Skończyłem czytać wczoraj, późnym wieczorem. Książka Leona Urisa jest dziś nie do kupienia, dlatego wypożyczyłem ją z biblioteki Domu Literatury. To solidna cegła, w dodatku o drobnym druku. To prawdziwa epopeja, rozpoczynająca się w sierpniu 1939 roku, a kończąca w maju 1943, upadkiem powstania w getcie warszawskim. To opowieść o kilku rodzinach żydowskich, ale i polskich, postawionych wobec najtrudniejszych wyborów. Prócz Hitlera i Himmlera nie ma żadnych innych znanych nazwisk. W bunkrze przy Miłej 18 zginął, jak wiemy, Mordechaj Anielewicz z całym swoim sztabem powstańców. Tutaj ludzie o zupełnie innych nazwiskach. Ale przecież nie personalia są najważniejsze. Poza tym Uris starał się być zgodzie z faktami, dlatego to cenna pozycja dla kogoś, kto chce wiedzieć, jak było. Powstanie w getcie wciąż pozostaje w cieniu powstania warszawskiego, a przecież było pierwsze, w dodatku z góry skazane na klęskę, choć chwil prawdziwego triumfu nie brakowało. Dostało się od autora Armii Krajowej i rządowi polskiemu w Londynie. Coraz ciszej mówi się też dziś, że powstanie w getcie, prócz Niemców, krwawo tłumili także Łotysze, Litwini, Estończycy, a przede wszystkim Ukraińcy, których tam bardzo dziś niektórzy kochają. Naprawdę mocna, poruszająca proza.