Kiedyś myślałem o powstaniu w dniu jego wybuchu, czyli 1 sierpnia. Od kilku lat jest to jednak święto nie powstańców, a łysych palących flary. Dlatego moje myśli wędrują wstecz 4 sierpnia, w rocznicę śmierci poety Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Pojawił się on w Autoportrecie z samowarem, co zostało zauważone. A skoro tak, po pojawi się także w drugiej części, nad którą właśnie pracuję.
W salonie znajdowało się kilkanaście osób, zazwyczaj ludzie młodzi. Przeważały kobiety. Jednej z nich zostałem niezwłocznie przedstawiony. Jak się okazało, była to rzeczona ciocia Wirska, czyli gospodyni, pani w słusznym wieku, ubrana elegancko, choć nie wyzywająco. Poznałem dobrze ten typ, pracując przed wojną jako przedstawiciel firmy portretowej Maksymiliana Wintera, kiedy to przekonywałem panie, aby ufundowały sobie portret modnego artysty. Tutaj jednak nie dotarłem. Pamiętałbym.
– Cieszę się, że mamy tyle zdolnych ludzi – powiedziała Wirska z chrypką, przyglądając mi się bacznie przez szkła okularów.
– Ja cieszę się, że mogę tu gościć – odparłem z uśmiechem.
Helenka znów złapała mnie za rękaw marynarki i pociągnęła, tym razem w stronę młodszego towarzystwa. Od razu rozpoznałem Baczyńskiego. Zmizerniał mocno. Przywitałem się i od razu chciałem mu podziękować za wstawiennictwo w sprawie przyjęcie mnie do organizacji, ale zaraz ktoś inny odciągnął go na stronę.