2010-11-02

Skończona!

Już. Ostatnia strona, ostatnie zdanie... I choć roboty jeszcze mnóstwo, a błędów sporo, to aż kusi, by się pochwalić, choćby w sieci. No to chodźmy!

Zza Wieży Dowódców powoli wychodziło słońce. Jeszcze nie ostre, jakim potrafi być w czas upalnego, pogodnego lata, a nabiegłe pulsującą czerwienią, bo i ledwie niecały kwadrans wcześniej dźwignęło się dopiero znad linii horyzontu – poszarpanej przez drzewa, wieże kościołów i sylwetki co wyższych budynków pobliskiego miasteczka Hohenstein. Poranna rosa srebrzyła się na zielonych, tu i ówdzie wypalonych słońcem czterdziestu morgach Tannenbergu. Jednak nie tylko za sprawą kropelek wody, ale i maleńkich kryształków lodu; ich żywot był co prawda krótki niczym mgnienie lub, co byłoby chyba lepszym porównaniem, karabinowy bitewny wystrzał, ale był faktem, bowiem, mimo że lato trwało w najlepsze, wyraźnie czuło się oddech nadchodzącej jesieni. Szczególnie sierpniowym rankiem.

Zbliżała się szósta rano. Piaszczystą, waską drogą między Tannenberg-Denkmal a stojącym trzysta metrów dalej cokołem z kamienną rzeźbą, przedstawiającą przyczajonego lwa z lewą łapą spoczywającą na kuli, przemieszczały się dwa kształty ludzkie. Dwóch mężczyzn, co można orzec nie tylko przy bliższej obserwacji, zmierzało średniej szybkości krokiem ku głównej bramie budowli i pozostawionemu przed nią czarnemu daimlerowi. Jeden z nich nosił mundur wysokiego oficera Wehrmachtu, drugi, nieco niższy i tęższy, jasny letni garnitur i słomkowy kapelusz. Chłodny wiatr niósł skądś zapach jeziora.

– Uprzedzając pańskie pytanie, majorze von Below – odezwał się cywil, a były to pierwsze słowa, jakie człowiek ów wydobył z siebie od kilku minut – wyjaśniam, że mój brat, Helmut, służył jak gefreiter w sto czterdziestym siódmym pułku piechoty i zginął podczas tamtej bitwy z armią Samsonowa. Nie miał nawet dwudziestu lat...

– Tak. Rozumiem – odpowiedział człowiek w mundurze koloru feldgrau, nie spojrzawszy jednak nawet na interlokutora; maszerował na sztywnych nogach, wyprostowany niczym struna, wzrok miał wbity w jeden punkt, najpewniej był to samochód, którym dostali się na miejsce.

– Pana nazwisko, majorze, też kojarzy mi się z tym miejscem... – nie odpuszczał cywil, nie spuszczając wzroku z towarzysza; mężczyzna drobił kroki i przy posągowym von Belowie wyglądał, delikatnie mówiąc, groteskowo.

– Zgadza się, inżynierze Schmidt. Mój stryj, generał Otto von Below, był jednym z dowódców w tej bitwie – odparł głucho oficer, by zaraz dodać, dużo głośniej i dobitniej: – Zwycięskiej bitwie, panie inżynierze. Zwycięskiej.

Dotarli do samochodu, nie odzywając się już do siebie. Weszli do środka, trzasnęły jednocześnie zamykanie drzwiczki. Szofer zapuścił silnik i pojazd potoczył się po żwirowej drodze, ku otwartej w tej samym samym momencie bramie. Chwilę później daimler zatrzymał się na okrągłym dziedzińcu Tannenberg-Denkmal. Przypadkowego obserwatora zapewne zdziwiłoby to posunięcie: tak krótką odległość można było przecież z powodzeniem pokonać piechotą, tym bardziej gdy obaj mężczyźni wcześniej opuścili auto.

W tym kraju i w tym czasie nie mogło jednak dziwić już nic...

Wiedzieli o tym aż za dobrze i inżynier Wilhelm Schmidt z berlińskiej pracowni architektonicznej Waltera i Johannes Krügerów, którzy byli twórcami tejże budowli, i major Joachim von Below, z naczelnego dowództwa. Przejechali zatem przez bramę w wieży, będącej jednocześnie strażnicą, śledziło ich kilka par czujnych oczu. Schmidt i von Below stawili się wczesnym rankiem w tym miejscu, aby dokonać ostatniej inspekcji miejsca, gdzie za dwa dni odbędą się uroczystości pogrzebowe.

Przed trzema dniami, drugiego sierpnia 1934 roku, zmarł prezydent Rzeszy, feldmarszałek Paul von Hindenburg...