2009-05-11

Złapać Krajewskiego

1. Udało mi się złapać najnowszego Krajewskiego, a raczej najnowszego Mocka. Tytuł inny niż poprzednie, bo brak w nim słowa Breslau. I słusznie, bo akcja dzieje się w przedwojennym Lwowie. Pierwszą rzeczą, jąką chciałem zrobić po tym odkryciu, był telefon do prozaika Pawła Jaszczuka z Olsztyna, który napisał i wydał w Rebisie powieść Foresta Umbra. Jej akcja dzieje się w tym samym miejscu i czasie. Czy można tu mówić o "wejściu komuś w szkodę"? Chyba nie, wszak tematyka, miejsce i czas akcji nie są przecież własnością autorów. Mam tylko nadzieję, że ktoś o tym wspomni w jakiejś recenzji, porówna, sięgnie po Jaszczuka. Z drugiej strony szkoda, że Paweł nie poszedł za ciosem i nie ciągnął dalej przygód redaktora Sterna. Może zresztą to zrobił, ale kolejnych książek brak.
2. Doktor Krajewski to autor świetny i prywatnie człowiek bardzo miły. Jako wierny czytelnik i fan Mocka, życzę mu samych sukcesów. Ale błąd wytknąć muszę. O jednym, w kryminale Aleja samobójców, powiedziałem mu osobiście, na promocji książki w warszawskim Punkcie. Bohater książki kopie puszkę po piwie Gdańskim. Otóż Gdańskie jest tylko w... butelkach. Drugą rzecz znalazłem w Głowie Minotaura. Jeden z bohaterów w roku 1937 wspomina coś o wakacjach na plaży we Władysławowie. Otóż nazwa ta ostnieje dopiero od roku 1938, zresztą wtedy nazwano tak tylko port, cała reszta to była Wielka Wieś Hallerowska. No, ale jako człowiek z północy złapałem Krajewskiego – południowca na błędach typowo północnych. Pewnie gdybym coś pisał o Wrocławiu, też bym się gdzieś pomylił.
3. Moje łapanie Marka Krajewskiego to nic w porównaniu z tym, co zrobiło krakowskie wydawnictwo Znak, które zaproponowało autorowi umowę na cykl książek tylko dla nich. Szczegóły, także te związane z pieniędzmi, to tajemnica. Jedno jeste pewnie: ojciec Mocka jest już zawodowcem.