2011-02-03

Jedna trzecia

Co prawda malarz nie robi wiele szumu, gdy zapełni płótno w jednej trzeciej (bo popija zwykle bez okazji), a aktorzy i reżyser, którzy pracują nad sztuką, pójdą się nawalić niekoniecznie z powodu nauczenia się ról na pamięć. Ale ja wyskukałem właśnie 33% nowej książki, no to pochwalę się fragmentem, jeszcze nieocyzelowanym, niepasteryzowanym. Wolno mi, nie?

Był wczesny wieczór, gdy Jewgiennij Aleksandrowicz Riepin opuścił cukiernię Roszkowskiego i znalazł się z powrotem na ulicy. Ruch na Piotrkowskiej niewiele osłabł: każdą dokądś zmierzał w wielkim w pośpiechu, jakby był to początek dnia, a nie jego schyłek; furkotały na wietrze poły płaszczy, surdutów i hałatów. Ktoś spóźniony na spotkanie pokrzykiwał, usiłując zatrzymać przejeżdżającą dorożkę. Wszystko to jednak i tak nie dorównywało temu, co dzieło się w głowie detektywa, gdzie jedna myśl goniła następną. Działo się tak zawsze, gdy Riepin przymierzał się do nowej sprawy. Nawet nie zauważył, jak podszedł do niego jego astystent.

– Dobry wieczór, szefie – przywitał się Stanisław, unosząc na chwilę prawą rękę do ronda kapelusza.

– Jaki miałeś dzień, przyjacielu? – chciał wiedzieć Jewgiennij.

Jabłonowski zaczerwienił się, czego na szczęście nie było widać w świetle gazowej latarni, którą właśnie zapalał przy nich człowiek wyposażony w specjalną drabinkę i długi drążek.

– Jak nasza piękna para? – Rosjanin najwyraźniej nie miał zamiaru przestać go gnębić.

– Jak zwykle – odpowiedział cicho młody mężczyzna, jednocześnie modląc się w duchu, by jego pryncypał nie zaczął wypytywać go o szczegóły.

– Damy jeszcze gołąbkom w spokoju pogruchać, co?

– Oczywiście, szefie.

Riepin uśmiechnął się, zdjął z głowy melonik, otarł chustką czoło z potu, którego kropelki na chwilę rozbłysły w świetle kolejnej zapalonej gazowej latarni na Piotrkowskiej, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem:

– Ta sprawa może poczekać. Mamy teraz coś o wiele bardziej poważnego, mój młody przyjacielu. Chodźmy! – rzekł i pociągnął go lekko za łokieć.

Ruszyli niespiesznym krokiem główną ulicą miasta w kierunku południowym, szybko mieszając się w tłum.

– Przez cały dzień czułem, że dostaniemy specjalne zamówienie i nie pomyliłem się – powiedział Rosjanin. – Parę minut po obiedzie do drzwi naszego biura zapukała żona inżyniera Szałkowskiego z fabryki Silbersteina. Kiedy tylko ją ujrzałem, wiedziałem, że stało się coś złego.

– Z dobrą nowiną chyba nie przychodzi się do prywatnego detektywa – zauważył przytomnie i złośliwie Stach, ale Riepin puścił tę uwagę mimo uszu.