2011-12-29

40 miesięcy

1 września 20o8 roku siadłem do komputera i zacząłem tłuc w klawiaturę. Codziennie, konsekwentnie, świadomie, nie bacząc na nic ani nie oglądając się na nikogo. W Sylwestra minie 40 miesięcy od tej chwili. Można przez ten czas kilka razy zostać ojcem. Ja napisałem przez ten czas siedem powieści w trzech cyklach. Nie chce mi się liczyć, ile wyszło na jedną, bo to nie o to chodzi. Ważne jest to, że w przyszłym roku w trzech wydawnictwach wyjdą książki rozpoczynające te trzy cykle, każdy inny. Mam wrażenie, że nikt tego jeszcze nie próbował, choć mogę się mylić. Zobaczymy. Aktor może zagrać różne postacie w kilku różnych filmach w krótkich odstępach. A ja przecież tylko opowiadam historię... Przez te 40 miesięcy wiele się też nauczyłem, nie tylko w kwestiach ściśle pisarskich, ale też w kwestiach, którymi autor musi się zająć, gdy już książkę napisze i ocyzeluje. Najważniejsza nauka jest taka: nie negocjować już z redaktorami, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Nie rozmawiać niżej niż dyrektor wydawniczy, dotrzeć do właściciela, prezesa. Bo szeregowemu redaktorowi zawsze będzie łatwiej powiedzieć "nie" zamiast "tak". Pięciu na dziesięciu z nich w ogóle nie rozsznuruje maszynopisu ani nie otworzy pliku z powieścią w komputerze. Dziewięciu na dziesięciu z nich, nawet gdy przeczyta, nie podłoży się, nie zaryzykuje ciepłej posadki, zawsze będzie wiedziało lepiej. Jak pisał Głowacki, "talenciki u nich mizerne, za to kompleksów od chuja". Sama to prawda. Nie to, że mam się za nie wiadomo kogo. Ale też mam dość skakania po sobie. Kończę zatem ten rok wraz z drugą częścią thrillera dla Rebisu i jeszcze jedną zmianą. Wydawcą Ostatniego seansu , warszawskiego kryminału, nie będzie Nowy Świat, z którym współpracę zdecydowałem się zakończyć, tylko warszawskie Wydawnictwo MG, z którym właśnie podpisałem umowę. Książka będzie na plażę.

2011-11-28

Biały kruk

Niedawno skończyłem czytać (dla przyjemności, ale też niezmiennie po to, by pozostawać w realiach XIX wieku) Spowiedź. Sens nocy Michaela Coxa. To thriller, którego bohaterem i jednocześnie zabójcą jest bibliofil. Tak motywowany, przyjrzałem się swojemu księgozbiorowi. Jest dość bogaty, jak na nasze warunki mieszkaniowe. Jak stare książki zawiera? Dotąd myślałem, że najstarsze pochodzą z lat dwudziestych XX wieku. A tu miła niespodzianka: ma pewną pozycję, której okoliczności zdobycia lepiej przemilczę, która wygląda staro, ale nie ma informacji na temat druku, daty, drukarni. Dwa dni temu odnalazłem te dane – dokładnie w połowie książki. Bacona Metoda Michała Wiszniewskiego została wydrukowana w roku 1876, ma więc 135 lat!

2011-11-09

Wrzawa wciąż aktualna?

Już myślałem, że się mi debiutancka książka zestarzała. A jednak nie! Z najnowszych danych resortu pracy wynika, że pod koniec września było około 213000 bezrobotnych z dyplomem uczelni wyższej – o ponad 22000 więcej niż przed rokiem. Wśród bezrobotnych absolwentów wyższych uczelni dużo jest ekonomistów, pedagogów, specjalistów od marketingu i handlu, politologów oraz socjologów...
Więcej tutaj:
http://praca.wp.pl/title,Najwiecej-bezrobotnych-jest-po-ekonomii-pedagogice-politologii,wid,13965332,wiadomosc.html


2011-11-02

Trzeci brzeg Styksu!

Była Wielka Sobota 1892 roku. Zegar na wschodniej wieży neorenesansowego budynku dworca wskazywał punktualnie godzinę pierwszą po południu. A to oznaczało, że do odjazdu pociągu do Łodzi pozostało dokładnie siedem minut.

Dwaj mężczyźni w średnim wieku, ubrani wedle najnowszej angielskiej mody i siedzący przy stoliku w barze klasy pierwszej, zdawali jednak w ogóle się tym nie przejmować. W spokoju sączyli herbatę i rozmawiali półgłosem. Nie zwrócili też większej uwagi na pojawienie się przy nich zaaferowanego bagażowego, któremu najpewniej powierzyli wcześniej swoje walizki.

Izwinicie... – zwrócił się do nich człowieczek.

Jeden z mężczyzn, o kilka lat starszy od swojego towarzysza, z niechęcią przerwał rozmowę i popatrzył koso na bagażowego.

– Mów po ludzku – warknął, w dodatku niezbyt głośno, a mimo to jego polszczyznę można było określić jako najczystszą.

Pojezd... To znaczy chciał powiedzieć, że pociąg zaraz odjeżdża, miłościwy panie. Pociąg do miasta Łodzi. Za sześć minut... – wydukał kolejarz, czerwieniąc się przy tym.

– Miłościwi panowie to nie tutaj. Następne drzwi – zaśmiał się drugi z mężczyzn, by zaraz dodać, patrząc na kamrata: – My jesteśmy prości inżynierowie.


Inżynierowie wyjadą z Dworca Wiedeńskiego i dojadą do Łodzi w pierwszej połowie przyszłego roku, a wszystko dzięki temu, że właśnie podpisałem umowę na wydanie thrillera Trzeci brzeg Styksu z poznańskim Domem Wydawniczym REBIS. Wielka sprawa i wielkie wyzwanie.

2011-10-18

Notka bio

Kiedyś, żeby się czegoś dowiedzieć, łapało się za encyklopedię. Dzisiaj to książki, które deaktualizują się najszybciej. Jakiś czas temu wypełniłem formularze do leksykonu Who is who w Polsce. Jak wygląda efekt tej pracy, nie wiem i pewnie się nie dowiem. Taki leksykon kosztuje kilka tysięcy złotych (śmiem twierdzić, że po to właśnie powstaje: żeby jego bohaterowie mogli go kupić, postawić na półce, cieszyć się widokiem swojego nazwiska w druku...). Ale notka biograficzna być musi. Jeśli chodzi o moją, to można ją znaleźć w Wikipedii i, od kilklu dni, także w Leksykonie Kultury Warmii i Mazur. Tutaj:
http://leksykonkultury.ceik.eu/index.php?title=Krzysztof_Beśka

2011-10-11

Głos w sprawie internetu

Wziąłem udział w sondzie, opublikowanej na łamach kwartalnika "VariArt": Literatura w sieci. Owszem! Ale tylko jako forma promocji tradycyjnych nośników, czyli książek i periodyków. Jestem i najprawdopodobniej zostanę tradycjonalistą pod tym względem. Książka musi mieć swoją wagę, grubość, zapach, winna wydawać dźwięk, szelest przewracanych kartek. E-booki? Owszem, ale, w mojej ocenie, jeszcze wiele wody upłynie, nim wyprą tradycyjną książkę. Codziennie widzę, jak kobiety usiłują wepchnąć “cegły” Larssona do swoich małych torebeczek – i zawsze im się to udaje! A zatem – promocja, reklama, szum wokół dzieła. Bo nikt książki nie kupi, jeśli jej okładka czy nawet fragmenty nie znajdą się wcześniej w internecie – już to w księgarniach internetowych, już to na portalach społecznościowych, gdzie można ją promować w profilu autora bądź założyć profil oddzielny. Również autor bez swojej strony www albo przynajmniej bloga dziś nie istnieje. Kiedyś życie intelektualne toczyło się w kawiarniach, potem przeszło na wyższe uczelnie. Dziś dyskusja toczy się w sieci, przynajmniej jej część. Inna rzecz to problem, w jaki sposób zaklasyfikować, jak wpisać do bibliografii recenzje książek, które istnieją tylko w sieci. Czy istnieją już jakieś przepisy w tej kwestii? Jest też niewątpliwie internet miejscem, gdzie mogą się pokazać debiutanci, swego rodzaju przedsionkiem, półką skalną w drodze na Parnas. Ale tylko jeden na dziesięciu będzie mógł iść dalej i wyżej, zadebiutować jako autor książki pachnącej drukarską farbą.

2011-09-23

Pierwsza księga

Gdybym był megalomanem, zacząłbym: "Kiedy pytają mnie, nad czym aktualnie pracuję...". A potem pewnie użyłbym słów "gorąco namawiają mnie, żebym...". Na szczęście nie jestem i mam nadzieję, że nigdy nie będę. Poza tym na palcach rąk można policzyć osoby, których w ogóle obchodzi, co robię, co piszę i czy piszę. Nie, to nie jesienna chandra. Tak po prostu jest. Kurwa, że dodam dla lepszego efektu. Ale mam tego bloga i mogę sobie tu pisać, co chcę. I napiszę, że właśnie skończyłem I księgę (z trzech) nowej powieści. To druga część thrillera, którego akcja rozgrywa się w Łodzi końca XIX wieku. Tytuł: Pozdrowienia z Londynu. A tu świeży fragment, pewnie z błędami i niezgrabnościami, ale mam to w dupie: – Nasz klient nazywa się Antoni Metz, handluje mąką, z której wypieka się chleb, który na co dzień jemy – perorował Riepin. – Odwiedziwwszy mnie przed dwoma dniami, skarżył się, że zaginęła mi bardzo cenna, rodzinna pamiątka. Nie może zgłosić sprawy w cykrule, gdyż, jak twierdzi, jest ona bardzo delikanta...

– Jakieś podejrzenia? – chciał wiedzieć Stach.

– Oczywiście. Pan Metz podejrzewa osobę, jak to sam określił, z towarzystwa, w związku z czym nie chcie doprowadzić do skandalu, gdyż, cytuję: to zaszkodziłoby wszystkim...

– A co podejrzewa najlepszy detektyw w tym mieście? – zapytał Berg; wiedział, że jego wspólnik lubi być od czasu do czasu w ten właśnie sposób mile połechtany.

Jewgiennij Aleksandrowicz wzdął policzki, spojrzał w okno powozu, sapnął, wreszcie ciągnął dalej:

– Sprawdziłem, kim jest szanowny pan Metz. Człowiek ów ma skłonność do pokera, a i nie odmawia towarzystwa panien, z którymi nie trzeba się wdawać w filozoficzne spory.

– Tak można powiedzieć o większości ludzi, którzy w tym mieście noszą spodnie i używają brzytwy – wtrącił Stach.

– Tak, to prawda – rzeł Rosjanin i odchrząknął. – Wracając do rzeczy, jestem więcej jak pewny, że ową cenną pamiątkę człowiek ten po prostu przegrał w karty, a teraz chce za wszelką cenę odzyskać. Miałem już kiedyś taką sprawę i wiem, że ta nie pachnie wcale ładniej. Czasami ludzie nie wiedzą, czym się zajmuje prywatny detektyw...

2011-09-09

Rower Prusa

Mam dwudziestoletni rower, tajwański, górski, chyba jeden z pierwszych w Polsce. Gdy zaraz po odebraniu wiozłem go pociągiem, ludzie pytali, co to jest. Dziś rowery górskie stanowią chyba z 80% wszystkich. A ja mam już dość pochylania się, spinania, dyszenia. Nie będę się kreował na sportowca. Dlatego wymieniłem kierownicę na miejską "holenderkę". I tak jest dobrze. Po drugie – właśnie skończyłem czytać Ze wspomnień cyklisty, zapomnianą nowelę Bolesława Prusa z 1902 roku. Czytam Prusa, by zbliżyć się do realiów przełomu wieku XIX i XX, co jest mi potrzebne do pisania drugiej części powieści Trzeci brzeg Styksu. Prus opisuje świetnie okolicę podwarszawską, choć całość naiwna jest i irytująca. Ale fragment jeden wpadł mi w oko: "Nie wiem, czy który z uczonych lub poetów zwrócił uwagę, że rower jest nie tylko istotą żyjącą, ale – bardzo wrażliwą, bardzo subtelną. Łączy on w sobie przymioty arabskiego konia i ptaka. Jest tak lekki, że prawie unosi się w powietrzu – czasie wyścigów okazuje szaloną ambicję – na równej drodze toczy się jak kula, na nierównej drży, na niepewnej chwieje się, pod górę wdrapuje się z trudnością, jak szlachetny rumak, którego zaprzągnięto do wozu. Ale za to z góry – leci na skrzydłach..."

2011-08-22

Kwidzyn

Kiedyś pani w radiu zarzuciła mi, że napisałem słuchowisko o pewnym zjawisku, z którym nie miałem styczności; chodziło o teatr w domu. Poniewczasie przyszedł mi do głowy argument, że przecież Lem też nie był w kosmosie, a pisał o nim – i to jak! Ale rzeczywiście lepiej wiedzieć, o czym się pisze. Czytelnicy sa czujni. Wykorzystując zatem chwilę wolnego, udało mi się dotrzeć do Kwidzyna, gdzie rozpoczyna się akcja mojej powieści Ornat z krwi, którą za jakieś 7-8 miesięcy wyda krakowski Insignis. Widziałem kryptę wielkich mistrzów, których odnalezienie mnie zainspirowało; jest już gotowa, Heinrich von Plauen czeka na gości. Niestety, jak widać na zdjęciu, nie wszystkim się wycieczka podobała... Na osłodę może fragment.
– Co znaleźliście? – zapytał dziennikarz, podsuwając rozmówcy mikrofon z kolorowym logiem stacji pod sam nos.

– Rozpoczynając nasze poszukiwania, chcieliśmy ustalić miejsce spoczynku słynnej średniowiecznej mistyczki, błogosławionej Doroty z Mątowów, która w 1394 roku dała się żywcem zamurować w celi – rozpoczął z lekką sapką profesor. – Tymczasem w krypcie natrafiliśmy aż na dwie trumny, położone bardzo blisko siebie, a w nich kompletne szkielety. Wiadomo, że w katedrze pogrzebano wielkich mistrzów krzyżackich. W istocie, w trumnach znaleźliśmy zapinki zakonnych płaszczy i fragmenty skórzanych pasów rycerskich. Teraz czekamy na badania antropologiczne szkieletów, a także ekspertyzę dendrochronologiczną, którą z dokładnością do jednego roku pozwoli określić czas ścięcia drzew, z których wykonano trumny.

– Kim są... to znaczy kim byli pochowani? – zapytał z dziennikarz bez mrugnięcia okiem, co więcej: z dramatyzmem, jakby przed chwilą znaleziono zwłoki ofiar seryjnego mordercy i gwałciciela, nie zaś średniowieczne truchła,

– Po wstępnych konsultacjach z historykami, możemy domniemywać, iż są to szczątki wielkich mistrzów zakonu krzyżackiego: Wernera von Orselna i Ludolfa Königa von Wattzau...

2011-07-14

Szanty Vol. 2

Przegapiłem marcową premierę, ale lepiej późno niż wcale. Agencja MTJ wydała płytę z piosenkami żeglarskimi, gdzie pośród szesnastu pozycji są też moje Mikołajki (muzyka Marek Matyjewicz). "Król Sielaw wita, chłodzi się już jasne full..." – śpiewa Shantaż. I niech wszystkim idzie na zdrowie!

2011-07-08

Złota aralia

Jak walić, to obiema rękami. Prawy prosty, po nim lewy sierpowy. Dlatego po Ostatnim seansie, w sprawie którego czekamy jeszcze chwilę z hasłem: drukować!, wyjdzie, również w Nowym Świecie, druga część przygód komisarza Konstantego Podbiała, Złota aralia, warszawski kryminał ze wstawkami retrospektywnymi z Powstania Warszawskiego. Oto mały fragment:
Kostek wyjął z kieszeni złożoną kartkę papieru i rozprostowując ją na leżysku wersalki, obok laptopa.

– Pamiętasz ten rysunek, który skopiowałem z wewnętrznej strony okładki zeszytu, gdzie Kazimierski opisał pierwsze dni powstania? – zapytał Joannę. – Przypomniałem sobie o nim, gdy twój dziadek opowiadał o mapie, którą znaleźli nad ranem dziewiątego sierpnia w budce bahnschutzów przy linii obwodowej. Na mapach, nie tylko sztabowych, pewne znaki oznaczają konkretne miejsca. Przykładowo krzyżyk przy krzyżyku to cmentarz, kółko z krzyżykiem na górze to kościół albo kaplica.

– Tak, uczą tego już w podstawówce, na lekcjach geografii... – zgodziła się podporucznik Rieff.

– Oraz w szkółkach niedzielnych w Szczytnie i Emowie pod Wiązowną – dokończył nie bez złośliwości komisarz. – W każdym razie mając tę wiedzę, można też stwierdzić, co oznaczają kółka i gruba czarna linia z poprzeczkami w równych odstępach.

– Las, ogród, park.

– W każdym razie duże skupisko drzew. Przerywana linia to tory kolejowe. Wiem, wiem, może to być zupełny przypadek, a takich miejsc jest w Warszawie wiele. Jeśli jednak połączymy to z faktem, że oddział Kazimierskiego był na dalekiej Woli w okolicach dziewiątego, dziesiątego sierpnia...

Spojrzała na fotomapę Warszawy.

– Zaszyfrowana mapa?

– Od początku tak uważałem, ale jakoś nie było czego się chwycić.

– Możesz powiększyć trochę zachodnią część miasta?

Zrobił to. Przez chwilę wydawało im się, że spadają z ogromnej wysokości.

– Poczekaj! – Joanna wycelowała palcem w jakiś punkt na ekranie, przechylił głowę w lewo. – Co to jest?

Uśmiechnął się chytrze, robiąc identyczny ruch głową.

– To jest drugi gwóźdź, na którym chcę zaczepić swoją teorię. Coś, co z początku wzięliśmy na przekrój poprzeczny łodzi, jest czymś zupełnie innym i, jak widzisz, doskonale odznaczającym się na mapie Google. Może dzięki temu, że kształt ten tworzą kanały.

– Fort?

– Bema. Wszystkie inne, a położone w pobliżu, jak Radiowo, Wawrzyszew czy Chrzanów, wyglądają nieco inaczej. Spójrz.

– To prawda. A co oznacza right 2? Może dwa kilometry na prawo...

– Wystarczy sprawdzić podziałkę i zmierzyć!

2011-06-29

Wystawa

W holu Biblioteki Miejskiej w Mrągowie przy ul. Warszawskiej 26 można oglądać wystawę Mrągowscy Twórcy Literatury przedstawiającą sylwetki i twórczość mrągowskich pisarzy. Są tam krótkie biogramy i książki ludzi tworzących w Mrągowie, bądź z Mrągowa się wywodzących. Jako urodzony w tym mieście, mam honor też tam być, ale... No właśnie. Wszystkie moje książki są akurat wypożyczone, więc nie było czego włożyć do gabloty. A zatem mamy tylko biogram z fotką i skan okładek książek. Wystawę można oglądać do końca wakacji.

2011-06-20

Leonard i Bogdan

Sobotni wieczór z widokiem na Mały Jeziorak. A że w telewizorze nic, słucham radia. Radia Gdańsk, bo ściągam i bardzo lubię. Najpierw Kazik śpiewa Zegarmistrza światła. Wielkim zaszczytem jest dla mnie, że znam osobiście autora tekstu tej piosenki, starej jak ja. To Bogdan Chorążuk, poeta, malarz, autor tekstów piosenek, wielki smakosz życia. Maluje na skaju, pije wino, kocha kobiety, a rachunki płaci, biorąc... ZAiKS za piosenkę tytułową serialu Plebania. Wiele razy odwiedzałem Bogdana w jego samotni na wysokim piętrze wieżowca na Mokotowie.
Jako że akurat Sting koncertował w Gdańsku, audycja obfitowała w jego piosenki. Przy jednej z nich, Sisters of Mercy, prowadzący zadał zagadkę: kto jest autorem i pierwszym wykonawcą tego utworu. Jak nigdy nie biorę udziału w konkursach sms-owych, tak teraz, owszem. Tym bardziej, że prowadzący podpuszczał: nie, to nie jest Bob Dylan... Oczywiście, że nie, bo Leonard Cohen. Tak też napisałem i... wygrałem ten konkurs!
Cohen i Chorążuk mają wiele wspólnego: obaj urodzeni w 1934 roku, piszą piosenki, artyści prawdziwi. Oby byli z nami jak najdłużej.

2011-06-13

Ostatni seans w komórce

Jak donosi Wydawca, Ostatni seans niebawem trafi do druku. Książka będzie dostępna również we wszystkich możliwych formatach – i na czytniki e-booków, i na tablety, i w wersji multimedialnej na iphone’a i ipada. No, a jak ktoś bardzo będzie chciał, to autor może przyjść i poczytać do poduszki :)

2011-06-09

Znad Jezioraka

Wreszcie dotarła do mnie antologia poezji znad Jezioraka Błękitna nostalgia. W środku sześć moich wierszy: pięć z tomu Jeziorak (2000), jeden z Urbi et Orbi (1998). Książka wydana bardzo porządnie, opatrzona licznymi fotografiami, ma klimat. Z antologiami jest zawsze ten kłopot: debiutować w nich można, ale szansa, że ktoś zwróci na twoje wiersze uwagę, jest bardzo mała. Co innego, gdy taka przygoda ma miejsce w momencie, gdy człowiek już przestał, jak ja, pisać wiersze. To swego rodzaju podsumowanie pewnego okresu twórczości, a i dowód, że wciąż mi nad Jeziorak blisko.

2011-06-07

Mały lifting...

... bloga, czyli czas na zmiany.

2011-05-20

Po spotkaniu

Krótka trasa w ramach DKK należy już do przeszł0ści. Spotkanie w Bibliotece Publicznej w Mrągowie, poprzedzone wywiadem w radiu Planeta, bardzo, bardzo udane, a przede wszystkim inne. Mnóstwo pytań, 0 wszystkie książki, pytania, których nikt nigdy nie zadał, włącznie z tym, czemu tak eksploatuję twórczo papieża. Ogromny tort z moim imieniem i nazwiskiem wypisanym kremem na polewie. I mało czasu, by zjeść kawałek, bo wciąż nowe pytania. Dwie godziny bite. Oby tak częściej! Dziękuję z całego serca wszystkim.

2011-05-12

Trzeci brzeg Styksu

Na liczne pytania, czym jest Trzeci brzeg Styksu, książka, którą właśnie skończyłem, odpowiadam: to nie jest kryminał retro! Nie mam zamiaru wchodzić w szkodę ani naśladować Marka Krajewskiego, choć on sam w recenzji książki Marcina Wrońskiego napisał: "twórców tego typu literatury jest w Polsce najwyżej kilkunastu, a rzesza potencjalnych odbiorców (...) milionowa". Moja nowa książka to mroczny thriller rozgrywający się w 1892 roku w Łodzi tysięcy dymiących kominów, setek pracujących pełną parą fabryk włókienniczych, rozkwitających i upadających fortun, wreszcze czterech kultur – polskiej, żydowskiej, niemieckiej i rosyjskiej – słowem: w okresie największego rozkwitu tego miasta, które jest mi bliskie z powodów rodzinnych. Reymont w Ziemi obiecanej opisał pięknie Łódź, jednak prawie nie dotknął mrocznych spraw tego miasta. A przecież Karol Borowiecki też nosił rewolwer! Trzeci brzeg Styksu, powieść otwierająca cykl przygód polskiego detektywa Stanisława Berga, to wreszcie suma fascynacji tekstami Arthura Conan Doyle'a, Edgara Allana Poe, a także polskich pozytywistów i modernistów, tak bardzo dziś niedocenianych.

2011-05-09

Bohaterowie nie są zmęczeni

W sobotę odbył się zlot absolwentów rocznika OLW, czyli bohaterów Fabryki frajerów. Wspomnienia, picie, śmiech. Wszystko, co ważne, na terenie byłej szkoły, gdzie działa restauracja myśliwska. I jeden z najczęstszych tekstów: "Oj, zapomniałem zabrać książki do podpisania!". Spokojnie, okazji nie zabraknie. Wiem to. Jeden z kolegów-bohaterów, kapitan Dariusz W., który zaraz po przeczytaniu powieści chciał rozłożyć ją na czynniki pierwsze, wstrzymał się z tym, a dzięki temu trafiła do niego prawda jej temat: że to powieść nie o liceum wojskowym, o dorastaniu pokolenia czy piciu, tylko o relacjach Krzysztofa Beśki z... kobietami. A może i ma rację? Inny kolega, nadkomisarz Tomasz S., powiedział, że książkę przeczytał dwa dni temu. I tak jak Wielki Post przygotowuje to Wielkanocy, tak Fabryka... przygotowała go do tego spotkania. To piękne! Pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję za cenne uwagi.

2011-05-06

Wrzawa wśród książek dziesięciolecia?

Pisze dr Dariusz Nowacki w eseju Pierwsza dekada opublikowanym na stronach Instytutu Goethego: “Około roku 2002 ujawniła się z całą mocą tendencja ideowo-tematyczna, którą można nazwać nurtem interwencyjnym (w nowej prozie polskiej). Ów nurt zachowuje żywotność do dziś i nie jest oczywiście orientacją jednolitą. Utwory literackie należące do tego kręgu można by przedstawić jako swoiste „donosy na rzeczywistość”. Część z nich została wymierzona w kapitalizm korporacyjny, konsumpcję, globalizację i niesprawiedliwość społeczną (nośny okazał się zwłaszcza temat wykluczenia ekonomicznego). Krytyką źle – by nie powiedzieć: fatalnie – urządzonej kapitalistycznej Polski zajęli się m.in. Edward Redliński (Transformejszen, 2002), Daniel Odija (Ulica, 2001; Tartak, 2003), Mariusz Sieniewicz (Czwarte niebo, 2003), Sławomir Shuty (Zwał, 2004), Krzysztof Beśka (Wrzawa, 2004), Filip Onichimowski (Zalani, 2005), Dawid Bieńkowski (Nic, 2005), Marek Nowakowski (Psie Głowy, 2008). Dość powiedzieć, że w połowie obecnej dekady mieliśmy do czynienia z prawdziwym zalewem książek, dla których szybko wymyślono wspólne miano: proza antykapitalistyczna, niekiedy zwana też prozą antykonsumpcyjną lub antykorporacyjną. Ulubionym tematem (nie tylko młodszych pisarzy) stała się praca – jej brak i wynikające stąd frustracje i poniżenia albo jej nadmiar (w polskich oddziałach zachodnich korporacji) również prowadzący do rozlicznych nieszczęść takich, jak psychiczna degradacja czy rozpad osobowości. Innymi słowy, pisarze próbowali i nadal próbują odsłonić brzydszą twarz „nowej Polski”, chcą ujawnić skandale i błędy transformacji ustrojowej, także tej, która dokonała się w wymiarze czysto politycznym. (...) Bez wątpienia proza polska ostatniej dekady zwróciła się ku aktualnym konfliktom i dylematom, znalazła upodobanie w tu i teraz”.


2011-05-05

Błękitna nostalgia

Choć już liryki nie uprawiam, doszła do mnie miła wiadomość. Ponad sto wierszy znalazło się w antologii poezji znad Jezioraka Błękitna nostalgia. Jak czytam w artykułach na ten temat: jest to zbiór utworów kilkudziesięciu poetów, którzy w Iławie i nad Jeziorakiem odkryli w sobie moc poezji. Zbiór został wydany przez Roberta Kowalskiego przy współudziale Wiesława Niesiobędzkiego, a wśród wierszy – także kilka moich. Józef Jacek Rojek w recenzji tej pozycji zamieszczonej w najnowszym “Akancie” pisze: "Antologia poezji znad Jezioraka jest mi bardzo bliska i nostalgiczna jednocześnie (...). Dla mnie zwidziały się przygody Pana Samochodzika, jako redaktora pierwszej serii książek przygodowych Zbigniewa Nienackiego z początku lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, kiedy ów autor mieszkał i pisał je na Jeziorakiem. Ot, czy podczas lektury owe nostalgie nie zanadto zalatują „mdłą cukierkowatością” aby? Dlatego dla odmiany podaję inny ton, ton Krzysztofa Beśki z Iławy/Olsztyna, zawarty w wierszu „Październik”. (...). No a gdyby coś z „Dziejów tej krainy”, to proszę bardzo; i niech to będzie wspomniany już Krzysztof Beśka w wierszu „Smolny róg”, który, jak poznałem jego twórczość, najbardziej jest uczulony na nasz los uwity w dzieje nie tylko regionu (...)"


2011-05-04

Ornat z krwi – cieszymy się!

Sygnały pojawiały się od jakieś czasu, także w mediach. Najpierw sam, przed rokiem, chwilę po odebraniu Wawrzynów, powiedziałem Markowi Barańskiemu z “Gazety Olsztyńskiej”: — Nigdy nie porzuciłem Warmii i Mazur, choć od dziesięciu lat mieszkam w Warszawie. Wracam tu moimi książkami, w tym napisanymi w konwencji dreszczowca książkami o świętym Wojciechu i Koperniku. Właśnie je ukończyłem... Potem olsztyński kwartanik “VariArt” opublikował fragment, pod jeszcze roboczym tytułem Cygnus. Wreszcie, w lutym, Paweł Jaszczuk, zaprzyjaźniony prozaik, zapytany w jednym z wywiadów, czemu nigdy nie myślał o kryminalnej serii ulokowanej w zautkach przedwojennego, niemieckiego Olsztyna, powiedział: – Z nieoficjalnych informacji wiem, że nad takim historycznym kryminałem pracuje obecnie Krzysztof Beśka... To tylko część prawdy, bowiem Ornat z krwi to powieść sensacyjna, pierwsza z trzech, rozgrywająca się współcześnie, choć ze wstawkami retrospektywnymi, na Warmii, Mazurach, Żuławach i Pomorzu Gdańskim. I wreszcie mogę powiedzieć, że zostanie opublikowana przez krakowski Insignis, wyłącznego polskiego wydawcę książek Jeremy’ego Clarksona, Assassin’s Creed: Renesans Olivera Bowdena oraz serii Metro 2033-2034 Dmitry Glukhovsky’ego. Bomba wybuchnie już za jedenaście miesięcy, w Kwidzynie...

2011-04-13

Sumując

W przededniu ważnych dla mojej twórczej drogi decyzji, pokuszę się chyba o małe podsumowanie. Jakiś rok temu dowiedziałem się o tym, że Fabryka frajerów pretenduje do Wawrzynu 2009, Literackiej Nagrody Warmii i Mazur. Jak to się skończyło, wiemy. Czy pomogło? Sam nie wiem. Pewnie tak. Kto się jeszcze nie przekonał do tej książki, tutaj http://www.nowy-swiat.pl/fragmenty/ znajdzie jej kolejne fragmenty. Nie przekona się zapewne tych parę osób, które obiecały recenzje, wręcz biły się w piersi, a do dziś nie kiwnęły palcem. Już jestem w stanie znieść biurwę z "Gazety Wyborczej", która przez telefon słodkim głosikiem powiedziała, że recenzja raczej nie powstanie, niż kolejne zapewnienia Leszka Żulińskiego czy Piotra Dobrołęckiego. Nauka dla mnie: nikt z tych panów więcej mojej książki do recenzji za darmo nie dostanie. Chuj, niech stracę. Ale nikt nie będzie po mnie jeździł. Zresztą wiem, czemu tak się stało. Bo książka za gruba, bo czytać trzeba! Izabela Szolc na przykład książki nie przeczytała, a recenzję opublikowała w "Bluszczu". Podobnie Mieczysław Orski w "Odrze", złą. Ale, jak to mówią, ważne, że nazwiska nie przekręcił! Dobrze mówię?

2011-03-29

A życie swoje...

Wszystko wskazuje na to, że pamiątkowy pierścień prymasa Wyszyńskiego, skradziony z katedry w Gnieźnie, został rozmontowany, przetopiony, a brylanty z niego sprzedano za bezcen w Holandii. Złoto-srebrny pierścień, wysadzany brylantami, z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej pochodził z 1966 roku. Jego wartość materialna szacowana jest na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pierścień był darem biskupów polskich, dla kardynała Stefana Wyszyńskiego z okazji 1000-lecia Chrztu Polski. Złodzieje nie uszanowali świętości. Tak jak ci z Ornatu z krwi:

Było coraz zimniej. Marzec marcem, ale kościół nie był ogrzewany – tym bardziej teraz. Młodszy z braci zaczął przestępować z nogi na nogę, para ulatująca ust przy każdym oddechu wirowała w świetle latarki wycelowanej wciąż precyzyjnie w górną część konfesji.

Drapieżne ptaki okazały się nie tak silne i dumne, jak wyobrażano je w herbach państwa Polan od setek lat. Kilka minut wystarczyło, by relikwiarz świętego Wojciecha zakołysał się w rękach złodziei. Zakołysał się i, cenny metal miał wszak swoją wagę, przydusił mężczyzn do ziemi, mimo że w rzeczywistości znajdowała się ona kilka dobrych metrów niżej. Sapiąc i stękając, zdołali jednak uchronić skarb przed niechybnym upadkiem i roztrzaskaniem się o posadzkę kościoła. Aby jednak zdobycz mogła znaleźć się na dole w nienaruszonym stanie, potrzebna była pomoc.

– Dawaj tu, brat!

Przypomnieli sobie, kurwa – pomyślał ze złością Zbyszek, w tej samej chwili zgarbił się i struchlał, jakby bał się spadającego na kark ciosu. Bóg przecież słyszy wszystko, nawet myśli...

Kiedy srebrna trumienka z postacią półleżącego świętego na wieku znalazła się na podłodze, wszyscy trzej mężczyźni ciężko sapali ze zmęczenia. Czekała ich jeszcze powrotna droga. Na szczęście planowali pokonać ją już nie małpim sposobem, jak to nazwał Roman, ale zwyczajnie, przez drzwi. Niewielkie i mało widoczne, umiejscowione były w bok od głównej nawet, zamknięte tylko na zasuwę, od środka.

– Ciężkie cholerstwo – stęknął Zbyszek, usiłując dźwignąć okryte na powrót w folię trofeum.

– Co się dziwisz – prychnął Romek. – Nieboszczyk swoje waży.

Bracia nie przeżegnali się tylko dlatego, że ręce urywał im właśnie ciężki srebrny relikwiarz...

2011-03-17

Ornat z krwi

Zaczęło się od książek Dana Browna, który deptał wszystko, przed czym inni klękali. Pomyślałem sobie: a gdyby tak spróbować iść tym tropem, ale tylko na naszym, polskim poletku? Potem lektura Turbota Güntera Grassa, który za śmierć świętego Wojciecha nie wini pruskiego wojownika, a... kobietę, która zatłukła praskiego biskupa chochlą chwilę po tym, jak wyszedł z jej legowiska. Wreszcie rozmowa, dokładnie w autobusie jadącym Trasą Łazienkowską, z kolegami. – Napisz książkę, w której ktoś rozwiązywałby zagadki historyczne, wspierany przez piękną panią archeolog, jednocześnie umykał prześladowcom. To byłoby coś! – przekonywali. No to napisałem! Dzisiaj już wiem, że się ukaże. Długo wyczekiwany telefon zadzwonił, a mail nadszedł. Szczegóły – niebawem.

2011-02-10

II redakcja

Jutro odbieram II redakcję Ostatniego seansu. Trzeba będzie poszukać bobów, niezgrabności, zaznaczyć miejsca, gdzie wstawi się obrazki (takie jak ten obok). Bo to będzie książka z obrazkami. Wreszcie zastanowić się, czy czegoś nie wywalić. Tego fragmentu na przykład nie wyrzucę:

Mimo to czuł, że nie pasuje do tego towarzystwa. Podczas gdy Kaśka brylowała w gronie znajomych, jego stać było tylko na nieme potakiwanie. Mieli swoje tematy, plotki, wyrzekali wspólnie na reżyserów, producentów i dyrektorów teatrów. A najczęściej na siebie nawzajem – w zależności od składu ekipy plotkującej. Początkowo go to bawiło, potem czuł coraz większy niesmak i złość. Zastanawiał się, co mówią o nich, chwilę po tym, jak się z Kaśką oddalą. Ona się tym nie przejmowała, tak przynajmniej twierdziła.

Z wierzchu cały ten świat wyglądał pięknie: błysk fleszy, czerwone dywany (bo i takie bywały, czemu nie?!), eleganckie kreacje, fryzury, przyprawiające o zawrot głowy zapachy. Ale świat aktorów, slawy miał i inną stronę. Kiedy pierwszy raz Kasia opowiedziała mu o jednym z castingów, w którym uczestniczyła, nie miał wątpliwości, z czym go porównać: targ niewolników to było najdelikatniejsze skojarzenie, które mu się nasunęło. Innym, o którym już nie powiedział żonie z dwóch powodów, był moment, kiedy zapijaczony, rozwalony na sofie klient z szeregu kurew wybiera tę jedną, jedyną. Tę najmniej straszną...

A srał was wszystkich pies, kurwy, gotowe dać dupy każdemu, od którego zależy cokolwiek, co wiąże się z filmem, telewizją czy reklamą. Mózgu używa taka tylko do liczenia kasy i po to, by nie pomylić się, gdy reżyser na planie serialu każe przejść z punktu A do punku B. Modrzejewskie, jedna z drugą, co jeszcze wczoraj srać chodziły za chałupę, a dziś nie przestają odgrywać tragedii nawet w domu przy obieraniu ziemniaków, nie zdejmują ciemnych okularów nawet w metrze, zresztą rzadko korzystają z tego środka transportu, bo to dobre dla szaraków, tłumu, całego tego tałatajstwa. Oczy wokół głowy, uszy jak anteny i tylko kombinuje jedna z drugą, jak tu trafić promocyjne zakupy, darmowe SPA czy sponsorowany wyjazd na narty w Alpy – dobra dostępne tylko dla gwiazd! Przecież wiadomo, czemu tak naprawdę służy mizdrzenie się do obiektywów fotoreporterów, chodzenie na każdy, najpodlejszy nawet raut, organizowany przez hurtownię skarpet, ocieranie się w tłumie o znanego reżysera, wciskanie papuzich wizytówek, posyłanie kuszących uśmiechów do śliniących się buców z grubym karkiem i jeszcze grubszym portfelem czy inne metody godne Maty Hari, żeby tylko, żeby w końcu, żeby zawsze...

2011-02-03

Jedna trzecia

Co prawda malarz nie robi wiele szumu, gdy zapełni płótno w jednej trzeciej (bo popija zwykle bez okazji), a aktorzy i reżyser, którzy pracują nad sztuką, pójdą się nawalić niekoniecznie z powodu nauczenia się ról na pamięć. Ale ja wyskukałem właśnie 33% nowej książki, no to pochwalę się fragmentem, jeszcze nieocyzelowanym, niepasteryzowanym. Wolno mi, nie?

Był wczesny wieczór, gdy Jewgiennij Aleksandrowicz Riepin opuścił cukiernię Roszkowskiego i znalazł się z powrotem na ulicy. Ruch na Piotrkowskiej niewiele osłabł: każdą dokądś zmierzał w wielkim w pośpiechu, jakby był to początek dnia, a nie jego schyłek; furkotały na wietrze poły płaszczy, surdutów i hałatów. Ktoś spóźniony na spotkanie pokrzykiwał, usiłując zatrzymać przejeżdżającą dorożkę. Wszystko to jednak i tak nie dorównywało temu, co dzieło się w głowie detektywa, gdzie jedna myśl goniła następną. Działo się tak zawsze, gdy Riepin przymierzał się do nowej sprawy. Nawet nie zauważył, jak podszedł do niego jego astystent.

– Dobry wieczór, szefie – przywitał się Stanisław, unosząc na chwilę prawą rękę do ronda kapelusza.

– Jaki miałeś dzień, przyjacielu? – chciał wiedzieć Jewgiennij.

Jabłonowski zaczerwienił się, czego na szczęście nie było widać w świetle gazowej latarni, którą właśnie zapalał przy nich człowiek wyposażony w specjalną drabinkę i długi drążek.

– Jak nasza piękna para? – Rosjanin najwyraźniej nie miał zamiaru przestać go gnębić.

– Jak zwykle – odpowiedział cicho młody mężczyzna, jednocześnie modląc się w duchu, by jego pryncypał nie zaczął wypytywać go o szczegóły.

– Damy jeszcze gołąbkom w spokoju pogruchać, co?

– Oczywiście, szefie.

Riepin uśmiechnął się, zdjął z głowy melonik, otarł chustką czoło z potu, którego kropelki na chwilę rozbłysły w świetle kolejnej zapalonej gazowej latarni na Piotrkowskiej, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem:

– Ta sprawa może poczekać. Mamy teraz coś o wiele bardziej poważnego, mój młody przyjacielu. Chodźmy! – rzekł i pociągnął go lekko za łokieć.

Ruszyli niespiesznym krokiem główną ulicą miasta w kierunku południowym, szybko mieszając się w tłum.

– Przez cały dzień czułem, że dostaniemy specjalne zamówienie i nie pomyliłem się – powiedział Rosjanin. – Parę minut po obiedzie do drzwi naszego biura zapukała żona inżyniera Szałkowskiego z fabryki Silbersteina. Kiedy tylko ją ujrzałem, wiedziałem, że stało się coś złego.

– Z dobrą nowiną chyba nie przychodzi się do prywatnego detektywa – zauważył przytomnie i złośliwie Stach, ale Riepin puścił tę uwagę mimo uszu.

2011-01-12

W poszukiwaniu inspiracji

– A oni w tej Warszawie, proszę pana, w sejmie, w rządzie, telewizji, to chyba zapomnieli, że niedaleko leży takie miasto Łódź. Godzinka z hakiem będzie, a jakby koniec świata. Wyspa ludożerców. I równie duże, nie żadna tam pipidówka. Tam przypominają sobie o nas dopiero wtedy, gdy coś się dzieje złego. Bo mój znajomy to mówi, że u nas, jak w soczewce, ogniskuje się całe zło tego kraju. I nie ma racji? Nie ma?! Jak odstrzelić łeb politykowi, to tylko w Łodzi. Dzieci zapeklować w beczkach albo podusić jak koty na złość swojej ślubnej – proszę bardzo! Dobić chorego zastrzykiem, zamiast go ratować, żeby zakład pogrzebowy miał zarobek – oczywiście, zapraszamy do nas! Ludzie tak szybko nie zapominają. Zapytaj pan, kogo chcesz...

– Ile płacę?

– A ten mój znajomy, proszę pana, to mówi jeszcze, że cała Polska swoim kształtem przypomina jedną wielką dupę. A jeśli tak, to nasze miasto jest dziurą w tej dupie. Dwadzieścia trzy pięćdziesiąt poproszę. Możliwie jak najdrobniej, jeśli pan będzie tak uprzejmy.