2013-02-27

Tomasz Horn wkracza do akcji

Ornat z krwi, powieść otwierająca serię książek o dziennikarzu Tomaszu Hornie, który ma talent do wikłania się w trudne sprawy, ukaże się już 2 sierpnia. Dekoracje to Warmia, Mazury, Powiśle, Żuławy i Pomorze Gdańskie. Wśród bohaterów, prócz Tomasza i pięknej pani archeolog, znajdą się księża, policjanci, komandosi, rosyjscy szpiedzy oraz członkowie pewnej sekty, zaś w planie historycznym – święty Wojciech, Werner von Orseln, Mikołaj i Andrzej Kopernikowie. Będzie się działo. Pełna zapowiedź książki na stronie Oficynki

2013-02-26

Ostatnia strona, ostatnie zdanie…

… wreszcie jest. Trwało to trochę, ale cieszę się bardzo z tego wysiłku. Od miesiąca siedziałem nad trzema rozdziałami Intermezzo, osadzonego w realiach Rosji czasu rewolucji październikowej, a wszystko to jest częścią powieści Autoportret z samowarem. Dzieje się tam dużo, choćby tak:

Nieznajomy rozejrzał się dookoła. Był to mężczyzna około trzydziestoletni, szczupły, czarniawy. Prócz czapki, która raczej nie wzbudzała zaufania, szczególnie w takim miejscu, miał na sobie wojskowy szynel bez dystynkcji. Wielu podobnie ubranych osobników włóczyło się po rewolucji ulicami Piotrogrodu. Jan miał wrażenie, że skądś zna tę twarz. 
– Dobrze, że pan jest – podjął nieznajomy. – Ale będzie jeszcze lepiej, jeśli pan… stąd jak najszybciej pójdzie.
– Nie rozumiem.
– Proszę mnie posłuchać. Jestem Polakiem, byłym porucznikiem lejbgwardii. Teraz pracuję dla bolszewików w oddziale aprowizacyjnym. Kilka dni temu widziałem pana z żoną na spotkaniu w restauracji hotelu „Grand”. 
W tej chwili Jan przypomniał sobie tego człowieka, który pokazał żołnierzom swoją legitymację, dzięki czemu go wypuścili.
– Widziałem wszystko, co się wtedy wydarzyło – ciągnął tamten. – Wiem też, co wydarzyło się potem…
– O Józiu?
– Tak. Oni mają państwa dziecko.
– Ale ja muszę zdobyć pieniądze – rzekł Jan płaczliwym głosem. – Inaczej go zabiją.
– Jeśli pan tu zostanie, zabiją… pana. Tak jak zabili Suworowa, a wszystko po to, żeby pan przyszedł na dworzec Witebski, a potem tutaj. 
– Powiedzieli, że zarobię tu pieniądze! – upierał się Jan.
– A powiedzieli, co będzie musiał pan zrobić?
– Nie.

2013-02-21

Powtórka z historii?

Przedwczoraj na Uniwersytecie Warszawskim banda zamaskowanych osobników usiłowała wedrzeć się na wykład. Te mury widziały już kiedyś podobne sceny. Mam nadzieję, że nie grozi nam powtórka z historii. Pisałem o tym niedawno:

Otoczyli nas, mnie i leżącego w śniegu chłopaka. Już jeden stuknął się lagą w otwartą dłoń. Musiała go bardzo świerzbić ta ręka.
– No to się doigrałeś – syknął, patrząc na mnie bykiem; wyglądał mi na takiego, co wydaje polecenia, decyduje: „bić i kopać” lub tylko „kopać”.
Przez pierścień, który mógł mieć średnicę dziesięciu metrów, przedarł się drugi z żydowskich studentów, ten z teczką, przy pomocy której próbował się bronić. Miał szansę uciec, ale nie zrobił tego. To jednak odrobinę tylko poprawiło rachunek na naszą korzyść.
– Bronisz Żydków? – stwierdził bardziej niż zapytał przywódca grupy korporantów.
– Nie twoja rzecz – odburknąłem.
– Mylisz się, moja.
– Tak?
– Owszem. To my decydujemy, kto będzie wchodził na uniwersytet i gdzie będzie siedział na wykładach. Każdy Żyd ma wpisane w indeksie swoje miejsce…
– Nie jesteśmy na wykładzie – zauważyłem przytomnie.
– Ja cię go chyba kojarzę – wtrącił się inny z „tych lepszych”, po czym rzekł do szefa. – To chyba on pomógł uciec tej wszy, Mendelssohnowi. Pamiętasz, Roman?
– Tak – potwierdził chłopak nazwany Romanem. – Wciągnął go do tramwaju.

2013-02-19

540 lat temu…

… urodził się Mikołaj Kopernik, jeden z bohaterów powieści Ornat z krwi, której premiera już latem. Z tej okazji fragment, jeszcze przed redakcją.
 Szpital Świętego Ducha znajdował się o kilka minut marszu na wschód. Jak każdego dnia, tak i dzisiaj przed drzwiami budynku tłoczyli się ludzie. Chromi, pół ślepi, pokryci wrzodami, ranni w jakiejś potyczce, awanturze czy przy pracy, owinięci w szmaty za sprawą bolących zębów, niedomagający w inny sposób – wszyscy szukali pomocy u tego, co wiedzę medyczną posiadł aż w dalekiej Italii, w mieście Padwie. 
Lekarz kapitulny wkładał w swoją pracę wiele serca i wiele mądrości, w dodatku wciąż posiłkując się radami zawartymi w kilku opasłych księgach. Nie zawsze jednak potrafił ulżyć w cierpieniach, co jednak nie powstrzymywało okolicznej ludności przed poszukiwaniem pomocy właśnie na fromborskim Katedralnym Wzgórzu.
Andrzej jeszcze nie doszedł do drzwi, a już zauważył poruszenie, jakie wywołał wśród pacjentów oczekujących na spotkanie z medykiem. Szepty, trącanie się łokciami, spojrzenia, w których obawa mieszała się z odrazą. Już stojący najbliżej, bardziej ze strachu niż życzliwości, jęli się rozstępować, by przepuścić oszpeconego okrutnie przybysza. 
– Nieczysty – rozległ się czyjś głos, co zabrzmiało jak ostrzegawczy dzwonek, ponaglający nieruchawych, przekonujący wątpiących.
– Ludzie, ja tylko... – jęknął i tchu mu zabrakło. 
Nie próbując nawet prostować nieporozumienia, szpital nie był wszak leprozorium, Andrzej narzucił na głowę kaptur, mimo że dzień zrobił się dość ciepły, i ruszył szerokim szpalerem. Starał się unikać wzroku stojących po bokach, co było rzeczą łatwą – mało kto bowiem odważył się spojrzeć w oczy chorego, jakby w obawie, że i w ten sposób zarazi się nieuleczalną chorobą. 
Ktoś jęknął na straszny widok, ktoś przeżegnał się dyskretnie, inny ręką zakrył oczy zaciekawionemu dziecku. Współczuli mu, nienawidząc. Nienawidzili, obawiając się. Wielu z trwogą albo wręcz przeciwnie – z ulgą popatrywało na własne blizny, rany, znamiona.
Po kilku chwilach przybysz stał samotnie przed drzwiami izby, w której przyjmował doktor. Oto wychodziła z niej jakaś kobieta z maleńkim dzieckiem na ręku; tak poruszona, że nie zwróciła uwagi na stojącego przed nią mężczyznę w kapturze.
– Wejdźcie, wejdźcie śmiało – dobiegł z głębi izby głos, na którego dźwięk serce Andrzeja zabiło żywiej.
– Niech będzie pochwalony – rzekł, wchodząc do pomieszczenia.
– Na wieki wieków – odpowiedział siedzący za dużym, dębowym stołem doktor, by od razu przystąpić do rzeczy. – Co dolega? 
Przybysz powoli zdjął z głowy kaptur podróżnego płaszcza. Nie doczekawszy się odpowiedzi, medyk podniósł wzrok.
– Andrzej?
– Mikołaj!

2013-02-18

Hipnotyzer

O moim słuchowisku Sponsor wspomina w swoim artykule w Dzienniku Teatralnym Janusz Łastowiecki. Tekst dotyczy innej sztuki, ale z moją łączy ją osoba aktora, który gra główną rolę. To Adam Woronowicz. Zgadzam się z autorem, że aktor ten ma głos, który gra na wielu rejestrach, pobudza różne struny. Taki był też w Sponsorze, za co mu zresztą podziękowałem. Zawsze dziękuję aktorom, którzy grali w moich sztukach. Raz  przez telefon, innym razem, gdy jest okazja, osobiście. Dobrze by było znów podziękować, tylko najpierw trzeba coś napisać. nie? A z tym gorzej. Coś czuję, że proza wciągnęła mnie teraz bez reszty. Cały test J. Łastowieckiego tutaj

2013-02-14

Tuwim i Telimena

Dziś rano, w drodze do pracy, spotkałem w tramwaju Jacka M., z którym kiedyś, przez lat siedem, pracowałem w jednym tygodniku. Jacek jest grafikiem i od szesnastu lat codziennie dojeżdża pociągiem z Łodzi do Warszawy. Gdyby ktoś chciał mnie oskarżyć o koniunkturalizm lub wchodzenie innym w szkodę, mój kolega mógłby świadczyć, że moja miłość do Łodzi trwa od dawna. Bo to między innymi dzięki jego opowieściom powstała przed laty sztuka Tuwim i Telimena, która rozgrywa się właśnie w pociągu na trasie Warszawa-Łódź. Nie udało mi się jej, niestety, nigdzie wystawić, choć było blisko. Ale co się nasłuchałem, to moje. Zastanawiam się tylko, czy się aby nie zestarzała, wszak tabor nowy, ludzie też nieco już inni. Jacek mówi, że to, co było kiedyś, to piękne wspomnienie w porównaniu z tym, co jest dzisiaj. To chyba prawda: zamiast godziny z kawałkiem podróż między miastami trwa ponad dwie. I nie jest już tak romantycznie jak w Lalce czy Annie Kareninie.

2013-02-13

Mój kumpel Joseph



"(...) Raz – jeszcze w wielkim obozie Bad Aibling – trzy papierosy marki camel przyniosły mi torebeczkę kminku, który żułem, wspominając przyprawioną kminkiem wieprzowinę z kapustą: przepis zawieruszonego mistrza.
I tym wytargowanym kminkiem częstowałem mojego kumpla, z którym w długotrwałym deszczu siedziałem pod płachtą namiotową i trzema kostkami grałem być może o naszą przyszłość. Oto on, nazywa się Joseph, przekonuje mnie do czegoś – nieodmiennie cicho, ba, łagodnie – i nie daje o sobie zapomnieć.
Ja chciałem zostać tym, on tamtym.
Ja mówiłem, że jest wiele prawd.
On mówił, że jest tylko jedna.
Ja mówiłem, że już w nic nie wierzę.
On piętrzył dogmaty.
Ja wołałem: Joseph, ty chyba chcesz zostać wielkim inkwizytorem albo czymś jeszcze wyższym (...)

Günter Grass, Przy obieraniu cebuli.

Mam nadzieję, że mój ulubiony pisarz nie wybiera się emeryturę…

2013-02-11

Po co są pisma literackie?

Wreszcie ktoś powiedział o tym wprost. W miesięczniku "Polonistyka" (nie czytuję, znalazłem to na blogu jednego autora) ukazał się wywiad z pisarzem Stefanem Chwinem. Profesor włożył kij w mrowisko, nie pozostawiając suchej nitki na polskich periodykach literackich. O "Zeszytach Literackich" powiedział między innymi: "bolączką Zeszytów jest obracanie się w dość zamkniętym kręgu nazwisk. Niekiedy wygląda to tak, jakby grupa znajomych z uprzejmą życzliwością pisała o sobie nawzajem”. 
A według mnie 99 procent pism tego typu w naszym kraju działa właśnie w ten sposób! Ludzie założyli je po prostu po to, by móc gdzie zamieszczać swoje teksty. Teksty, które są nie dość długie lub nie dość dobre, by wziął je jakiś wydawca i wydał w postaci książki. A potem ci sami autorzy zamieniają się w krytyków (albo krytykują anonimowo) i w dziale recenzji pastwią nad książkami tych, którym się udało. Na pozostałych stronach nuda, nuda i jeszcze raz nuda, pseudointelektualny bełkot. A najgorsze jest to, że na działalność swoich pism ludzie ci otrzymują dotacje z ministerstwa. Pieniądze, które mogłyby być spożytkowane w inny sposób, choćby na pomoc bibliotekom na wsiach i w małych miasteczkach. 
W połowie lat 90. powstało pewne pismo literackie, którego redaktorzy płacili autorom za teksty. I rzeczywiście, przez pewien czas publikowali tam literaci z całej Polski. Jak się okazało, nie ma nic darmo. W tym samym czasie ci sami redaktorzy, którzy byli też poetami, zaczęli "przypadkiem" wygrywać wszystkie konkursy literackie… 
Na szczęście są wyjątki i pisma, które bierze się do ręki z przyjemnością, które są otwarte na świat, w których coś się dzieje. Takim pismem jest niewątpliwie "Lampa".

2013-02-08

Gdzie świeczkę zapalić?


To on w dramacie Szekspira krzyczał: Królestwo za konia! Angielski król Ryszard III. Kilka dni temu badania DNA potwierdziły, że to jego szkielet znaleziono pod jednym z parkingów w Leicesterze. Największy podziw budzi to, że władca nie żyje do roku 1485, a jednak jego identyfikacja była możliwa. A u nas? Ile czasu mocowano się z Kopernikiem. Dziś mówią, że szczątki, które złożono pod podłogą katedry we Fromborku, na pewno należały do astronoma. A ja mówię, że nie jest to takie oczywiste (więcej na ten temat w powieści Śmiertelna misja za czas jakiś). 
Chciałbym przy okazji poruszyć inny temat, mianowicie: czy wiemy, gdzie leżą najwięksi polscy pisarze? Wawel w przypadku Mickiewicza i Słowackiego, Skałka (Miłosz, Wyspiański), Katedra św. Jana w Warszawie (Sienkiewicz), Powązki (Prus, Reymont itd). Ale jeśli chodzi o ojców polskiej literatury, tu już mamy kłopot. Nie wiemy, gdzie został pochowany Mikołaj Rej. Niektórzy badacze twierdzą, że w Oksy, które to miasto (dziś wieś) Rej założył. Jeszcze ciekawsza historia wiąże się z Janem Kochanowskim. Zmarł w Lublinie i najprawdopodobniej pochowano go właśnie tam, a dopiero na początku XVII wieku przewieziono szczątki do w Zwolenia. W artykule poświęconym poecie czytamy: „29 kwietnia 1791 roku Tadeusz Czacki wyjął czaszkę Kochanowskiego z trumny, a następnie przechowywał ją przez kilka lat w swojej posiadłości w Porycku. 4 października 1796 roku przekazał ją ks. Izabeli Czartoryskiej, która dołączyła ją do zbioru powstającego wówczas muzeum w Puławach. Po upadku powstania listopadowego czaszkę przewieziono do Paryża, przechowywana była w Hotelu Lambert. Obecnie znajduje się w Muzeum Czartoryskich w Krakowie, dokąd została zabrana po 1874 roku. Jednak według antropologów jest to najprawdopodobniej czaszka kobiety" więcej Kojarzy mi się to z inną historią, znacznie świeższą. Mieli przywieźć z Jezior Witkacego, a też przywieźli kobietę…

2013-02-06

Rozwiązanie konkursu

A jednak ludzie czytają, a jeśli nie czytają, to przynajmniej pamiętają. Na konkursowe pytanie: co kupił drugi gość sklepu galanteryjnego J. Mincel i S. Wokulski w Lalce Bolesława Prusa, przyszło wiele prawidłowych odpowiedzi. Oczywiście klient ów kupił kalosze. Wczoraj odbyło się losowanie, Trzeci brzeg Styksu z dedykacją wysyłam do dwóch laureatek. Więcej o konkursie i innych ważnych sprawach naszej kampanii tutaj

2013-02-05

Do dojrzewalni

Kolejny etap prac nad czymś, co duże, zupełnie inne niż wszystko dotąd, co poza cyklami i wymarzone od dawna, już za mną. Teraz, jak ser, do dojrzewalni. Jak piwo – do kadzi, koniecznie otwartej. A kończyć się będzie tak lub podobnie:

Zanim Alek się spostrzegł, cały sowiecki oddział rozpłynął się w powietrzu. Został tylko człowiek w płaszczu i dwóch żołnierzy.
– Idziemy – rzucił jeden z nich, wąsaty.
Ruszyli leśną drogą, Alek pierwszy, za nim dwóch sołdatów, na końcu cywil, najpewniej najstarszy pośród nich stopniem. Jeden z żołnierzy zaczął pogwizdywać, ale zwierzchnik uciszył go jednym burknięciem. Drugi zapalił papierosa, nie wzbudzając już sprzeciwu. No, może poza Alkiem, który w życiu nie wąchał takiego smrodu.  
Kiedy sołdaci zaczęli rozmawiać między sobą po rosyjsku, a Alek uświadomił sobie, że to przecież niemożliwe, żeby przekroczył nieświadomie granicę. I że nie on był teraz intruzem, tylko ci trzej. I tamci, którzy pewnie nadal kryli się w lesie. 
Tylko co powinien teraz zrobić? Wołać pomocy? Przecież w tej wsi na końcu świata nie było nawet jednego policjanta!
Po kilku chwilach las zaczął rzednąć, po lewej stronie pojawiły się jasne plamy. To było jezioro. Alek gwałtownym szarpnięciem runął w bok, pomiędzy rzadkie krzaki. 
Stoj! – krzyknęli za nim.

2013-02-04

Na podium!


Forum Kryminały i Sensacje, skupiające miłośników powieści z dreszczykiem, blogerów piszących o, jak sama nazwa wskazuje, kryminałach i powieściach sensacyjnych, jak co roku przyznało Honorową Nagrodę Celnego Strzału 2012 w kategorii zagraniczna powieść kryminalna/sensacyjna/thriller. Wygrała książka Jo Nesbo Upiory. Po raz pierwszy głosowano też na Polską Złotą Dziesiątkę (wspominałem o tym po raz pierwszy trzy tygodnie temu). W rankingu tym Trzeci brzeg Styksu zajął trzecie miejsce. Jak zresztą sama nazwa wskazuje :) Wszystkim, którzy głosowali na mój kryminał, gorąco dziekuję. I obiecuję więcej!

Szczegóły tutaj

2013-02-01

Skrojony pod gusta współczesnego czytelnika

Na stronie BolekCzyta recenzja Trzeciego brzegu Styksu: "(...) Rzecz jasna można wytykać autorowi jakieś niekonsekwencje i nielogiczności w fabule, czy nieprawdopodobieństwo opisanych zdarzeń. Ale na miły Bóg, czy tzw. prawdopodobieństwo to rzecz fundamentalna w literaturze? Oczywiście, że nie! Ważne, żeby stworzony przez pisarza świat był na tyle spójny, by czytelnik traktował go jak coś rzeczywistego. Uniwersum powieści Beśki było spójne na tyle, że ta kryminalna historia dziejąca się w Łodzi doby Ziemi obiecanej totalnie mnie wciągnęła (...)  I choć to kryminał retro, to skrojony jest on pod gusta jak najbardziej współczesnego czytelnika. A ja nie mogę się już doczekać kolejnej części cyklu retro Krzysztofa Beśki – Pozdrowienia z Londynu.(...)" całość tu