2013-03-31

2013-03-29

Gdyby nie wuj…


(...) Z Rzymu wracał Watzenrode biskupem, ale bez grosza przy duszy, w dodatku ścigany przez gniew królewski, więc okrężną drogą, by zmylić przeciwnika. Wiózł na Warmię jedynie książki, co koncept przyniosło, aby podszyć się pod… księgarza. Godność obejmował, niepewny, czy gniew Kazimierza przemieni się w zbrojną interwencję, papież odrzucił bowiem królewską apelację. Jagiellończyk zmarł jednak niebawem, a Łukasz Watzenrode stał się panem na Warmii. 
 Wkrótce jego siostrzeńcy, Andrzej i Mikołaj Kopernikowie, korzystając ze środków finansowych wuja, poszli jego krakowską, a później włoską drogą nauki, po skończeniu której młodszy z braci został sekretarzem oraz lekarzem na zamku biskupim w Lidzbarku. Uczestniczył też wraz z wujem w zjazdach stanów Prus Królewskich. 
 Potęga Łukasza Watzenrode rosła z każdym rokiem, wraz z nią potęga Warmii i jej Kościoła. Biskup budował coraz to nowe świątynie i suto je wyposażał. Również i jego pałac biskupi piękniał, wypełniały go niezwykłej urody obrazy, rzeźby, a nawet porcelana. Przede wszystkim jednak ukochał biskup Łukasz księgi – pięknie oprawne i bogato iluminowanie. 
 Część z nich otrzymał Mikołaj Kopernik po owym tragicznym zimowym dniu, w którym biskup Łukasz po zatruciu nieświeżymi rybami, w drodze z Krakowa, gdzie fetował zaślubiny króla Zygmunta Starego, oddał ducha w rodzinnym Toruniu, w wieku lat sześćdziesięciu trzech. Mikołaj nie mógł darować sobie, że nie było go wówczas przy swym krewnym i protektorze. Może coś by zaradził, kto wie? (...)
Łukasz Watzenrode, wuj Mikołaja Kopernika, jednego z bohaterów powieści, którą właśnie cyzeluję, zmarł 29 marca 1512 roku.

2013-03-28

To dopiero tajemnica

Idąc za ciosem, złapałem za kolejny tom przygód pana Tomasza, Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic. Lektura Nienackiego jest dla mnie sposobem na upływający czas. I gówno mnie obchodzi, że autor należał do PZPR i ORMO, wyrywał nastolatki, zostawił rodzinę. Najważniejsze jest to, co napisał.
Zacząłem czytać. W pewnym momencie z książki wypadła czarno-biała fotografia. W pierwszej chwili nie poznałem nikogo, kto został na niej uwieczniony. Jakieś dzieci, czterech chłopaków, jedna dziewczyna. Z początku myślałem, że ktoś inny, kto książkę czytał, użył fotografii jako zakładki. Ale powoli zaczynałem sobie przypominać. Na zdjęciu był mój sąsiad z bloku, Marian z romskiej rodziny. Potem przypomniałem sobie nazwiska dwóch następnych chłopaków. Byli rok lub dwa wyżej ode mnie i chodzili do Szkoły Podstawowej nr 2 w Iławie. Tam zresztą, na sali gimnastycznej, zdjęcie wykonano. A skoro ja je mam, to zostało wykonane przed 1985 rokiem. Wygląda na to, że spoczywało między kartkami od około 28, może nawet 30 lat, czyli od chwili, gdy czytałem powieść po raz ostatni i pewnie też pierwszy. Tylko jak trafiło w moje ręce i do tej książki? To dopiero tajemnica tajemnic, co?

2013-03-26

Meksyk II

Dokładnie 70 lat temu, 26 marca 1943 roku, chłopcy z Szarych Szeregów odbili z rąk gestapo Jana Bytnara. Wydarzenie to, w kręgach konspiracyjnych znane pod kryptonimem Meksyk II, przeszło do historii jako Akcja pod Arsenałem. Tego czynu jakże ważnego dla ludzi, którzy na co dzień żyli w okupowanej Warszawie i Polsce, dokonali byli uczniowie warszawskiego liceum Stefana Batorego. Ich starsi o rok koledzy są bohaterami mojej powieści Autoportret z samowarem

Było już tradycją, że podczas długiej pauzy zbieraliśmy się wszyscy w „Klubie X”. Tak nazwaliśmy stare, od dawna nie użytkowane pomieszczenie magazynowe we wschodnim skrzydle naszej szkoły, na pierwszym piętrze, w załomie korytarza. 
Przejęliśmy je w spadku po zeszłorocznych maturzystach, którzy klucz otrzymali od jeszcze starszych kolegów. Jak długo to trwało, świadczyły napisy na ścianach, niektóre z datami, a większość zawierająca niecenzuralne słowa. Były tam również rysunki pornograficzne, karykatury profesorów, mówiące o poczuciu humoru i wyjątkowym talencie anonimowego autora. 
Że maturzyści nie spotykali się tutaj tylko i wyłącznie po to, by w tajemnicy palić papierosy i rozmawiać o dziewczynach, świadczył fakt, iż tu i owdzie można było obejrzeć również jakieś matematyczne czy chemiczne zadanie. W końcu znajdowaliśmy się w liceum Batorego.
(...) Nagle z podwórka doszedł nas jakiś rwetes. Spojrzałem na zegarek; do końca pauzy były jeszcze ponad cztery minuty. Władek dopadł okienka; widok stąd nie był zbyt dobry, ale stając na palcach, można było zobaczyć kawałek dziedzińca.
– Wydaje mi się, że to pierwszaki się tłuką – relacjonował. – Jeśli dobrze widzę, to chyba Bytnar i...
– Baczyński – dokończyłem.
– Masz rację, to Krzysiek Baczyński. O, właśnie dostał w żołądek...
– Czego Janek chce od tego chuchra? – zainteresował się Heniek Kuśmider.
– Słyszałem, że Baczyński ma matkę Żydówkę, a ten fakt pewnym osobom się nie za bardzo podoba – odpowiedziałem.

2013-03-25

Adrenalina

Pisze Melania: "(..) Autor mnie zaskoczył, książka świetna... Ale po kolei. Już prolog obiecuje nam, że na kartkach książki będzie ciekawie, akcja dzieje się w ciągu tygodnia i wciąga od początki, dawka adrenaliny to wzrasta, to opada, żeby za chwilę znów wzrosnąć. Autor nie tylko przedstawia nam wciągającą akcję kryminalną, ale także mamy inne wątki, jak chociażby wizyty na planie zdjęciowym serialu żony Kostka, do tego poznajemy fabułę nie tylko ze strony policjantów, ale również zamachowca. Oprócz świetnej akcji autor raczy nas także różnymi spostrzeżeniami na otaczający świat i ludzi, jednocześnie oprowadza czytelnika po Warszawie nie tej współczesnej, ale tej z lat 80-tych (...)"
całość tutaj

2013-03-21

Czas powrotów

Nie przypuszczałem, że będę w tym miejscu recenzował płytę zespołu, w którym kiedyś śpiewałem. Ale to było kiedyś, no i nie będzie to recenzja, raczej kilka zdań refleksji. Po dwóch płytach z autorskimi piosenkami, do których napisałem teksty, Shantaż nagrał płytę z piosenkami Krzysztofa Klenczona i Seweryna Krajewskiego. Piosenkami, dodajmy, związanymi z morzem, pływaniem, jeziorami etc. Zawsze twierdziłem, że bliżej mi do Czerwonych Gitar i Trzech Koron niż do zespołów shantowych. Szlag mnie trafiał, gdy młode zespoły polskie udawały irlandzkie czy angielskie, siliły się na śpiewanie a capella i tak dalej. Środowisko shantowe to sitwa, kilka osób obstawia najważniejsze festiwale. Gdy pewni ludzie z Gdyni przejęli festiwal w Iławie, wprost mi powiedzieli, że zaproszą tu i dadzą zarobić tylko swoim! Żeby zagrać w Krakowie na Shanties, trzeba było najpierw wziąć udział w warsztatach i zapłacić za nie słono. A my nie wchodziliśmy w dupę "mistrzom", woleliśmy rockową gitarę Kawałki czy Szymańskiego niż silenie się na śpiewanie na głosy! A sama płyta? Przy pierwszym numerze, Śpiewce żeglarskiej, aż usiadłem. Raz, że pięknie wykonane, dwa, że to przepiękna, stara piosenka z tekstem Osieckiej. Wiele jest takich perełek, kilka numerów jednak wolę w oryginale. Ale to lekkie przekombinowanie to przecież nic w porównaniu z tym, co z robią jazzmani. To nic w porównaniu z Kubą Badachem, który na piosenkach Andrzeja Zauchy dokonał gwałtu. Słucha się zatem Czasu powrotów z prawdziwą przyjemnością. Polecam tę płytę szczególnie tym wszystkim młodym twórcom, którzy we wszystkich X-Factorach, Must Be The Music czy innym The Voice of Poland mało się nie zesrają, siląc się na angielszczyznę. Tyle jest przecież pięknych, starych, polskich piosenek. Ta płyta to dowód, że można.

2013-03-20

Układanie puzzli

Pisze Wiecznie zaczytana: (…) "Czytanie Trzeciego brzegu Styksu można by porównać do układania puzzli. Początkowo ogrom rozsypanych elementów, mnogość bohaterów i historii wywołuje zagubienie. Jednak z czasem oswajamy się z nimi, dopasowujemy kształty, przykładamy, widzimy już ramy i zarys, by na końcu spojrzeć na całość, która powstała z pierwotnego chaosu. Jak wcześniej wspomniałam, na uwagę zasługuje też kreacja bohaterów – ciekawych indywidualności z dobrze zarysowaną psychologią postaci. Ich rozbudowany opis oraz charakterystyka ułatwiają oswojenie się i uwiarygodnienie, powodując tym samym sympatię bądź antypatię, lecz nigdy nie pozostawiając z poczuciem obojętności. Ciekawym zabiegiem jest zaskakiwanie i rozwiązywanie zagadek, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Dzięki odwróceniu uwagi na główne śledztwo, zmiana oczywistości, w których już się wygodnie umościliśmy, utrzymuje element zaskoczenia na wysokim poziomie i nie pozwala znudzić się lekturą. Jedyne, co czasem zgrzytało, to zbytnia zawiłość i przesadna skrupulatność językowa w opisywaniu czy to samego miasta, czy lokali mieszkalnych. Daje to pewnego rodzaju poczucie nadgorliwości, która przekracza granice i powoduje uczucie przesytu. Być może za sprawą zaangażowania, a być może rzeczywiście tak jest, ale zarzut ten dotyczy jedynie początkowych rozdziałów. Później wzrok gładko sunie po kolejnych stronach, nie dając czasu na refleksję, dopóki nie dojdziemy do końca historii" (…) całość tutaj

2013-03-19

Czterdzieści lat wcześniej

Pracując nad książką, której bohaterowie rozwiązują zagadki kryminalne i historyczne we Fromborku, nie mogłem nie zajrzeć do powieści Zbigniewa Nienackiego Pan Samochodzik i zagadki Fromborka. Po raz pierwszy czytałem ją, mając lat może z dziesięć, a może dwanaście. I do dziś wracam do niej z przyjemnością. Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że dla mnie seria o przygodach Pana Samochodzika zaczyna się Wyspą Złoczyńców, a kończy Człowiekiem z UFO. Ewentualnie jestem skłonny zaliczyć do niej także trzy wcześniejsze powieści Nienackiego oraz dwie dokończone przez jego ucznia, Jerzego Ignaciuka. Wszystko inne to dla mnie hochsztaplerka w najczystszej postaci! A zatem – Frombork i skarby ukryte pod koniec wojny przez pułkownika Koeniga. Tu już pierwsze "ale". Nienacki pisze o nim "pułkownik SS", a przecież powinien "Standartenführer", skoro mowa o SS. Ale nie czepiajmy się. Jest mowa o poszukiwaniach grobu Kopernika, pavimentum, wieży, kanoniach, czyli o wszystkim, co najciekawsze i co u mnie znajdzie się również. Za każdym razem znajduję w tej powieści coś nowego. To książka dla młodzieży, więc trochę naiwna, ale to w żaden sposób nie razi. Na koniec paradoks – kiedyś słyszałem zdanie, że dziś pozytywnym bohaterem książki byłby nie pan Tomasz, a… jego wróg, Waldemar Batura. Obrotny, działający na granicy prawa, sprzedający na zachód dzieła sztuki. A Pan Samochodzik to przecież PRL-owski urzędnik, w dodatku ORMO-wiec!

2013-03-18

Podziemne rzeki

Siostra Pelagia mnie chyba przejrzała: "Jeden z moich faworytów na polski kryminał 2012. Trzeci brzeg Styksu przeczytałam dwa razy, bo sporo wątków i pomysłów (niektórzy twierdzili, że nawet aż za dużo). Reklamowany jako kryminał retro, a to raczej odstrasza i zapowiada nudę. Fascynujący żywy obraz Łodzi i w czasie czytania nie sposób uniknąć skojarzeń z Podziemnymi rzekami Londynu Christophera Fowlera (...)" Przeczytać całość i śledzić wątek można tutaj

2013-03-13

Cyzeluję, czyli odchudzam

Gdyby kiedyś ktoś powiedział mi, żebym z 300 napisanych w pocie czoła strony zrobił 200, pewnie bym się oburzył święcie. Potem zaśmiał się nerwowo. A potem odmówił. Ale czas płynie, człowiek się, mam nadzieję, rozwija. Dziś wiem, że gdy przystępuję do kolejnej autokorekty, muszę myśleć nie tylko jako autor, ale również jako… czytelnik tej książki. A współczesny czytelnik jest niecierpliwy. Nie można przeciągać struny. Zapomnieć o blachach tekstu i kwiecistych zdaniach, dygresjach, rozbudowanych opisach. Dziś książkę czyta się krótkimi rozdziałami, od przystanku do przystanku, od jednej stacji metra do drugiej. Dialogi, częste akapity. Nie ma tu wcale ironii, ja naprawdę tak myślę! Dlatego sam zdecydowałem się obciąć tych sto niemal stron, zrezygnować z kilku wątków i postaci, przenieść je gdzie indziej, może do innej powieści. Zaprzyjaźniony autor powiedział kiedyś, że sztuka pisania to także sztuka skreślania. I już widzę, po trzech dniach pracy, że lżej się oddycha. Wiem, że zdradzam sekrety warsztatu, ale trudno. To mogę zrobić. A może to nie żaden sekret? Może każdy to wie…? Tak czy inaczej po roku redaktor Tomasz Horn, bohater Ornatu z krwi, wraca przypadkowo do Fromborka, by rozwikłać kolejną zagadkę.

2013-03-11

Nowy stary pomysł

Dzwoni Mirek Sochacki z Radia Olsztyn z prośbą o komentarz do swojego materiału. Materiał jest o klasach mundurowych, które organizowane są w zwykłych liceach. Co ja, były uczeń takiej nie tyle klasy co szkoły i autor opowiadającej o życiu w takim miejscu Fabryki frajerów, o tym sądzę? Z jednej strony ciężko to porównać, bo my byliśmy zamknięci, my musieliśmy iść do szkół oficerskich, choć i mieliśmy to zagwarantowane. Dziś dla młodego człowieka praca w mundurze to marzenie. Nie mówiąc już o tym, że w takiej klasie, gdzie jest dyscyplina i działania zespołowe, mniej głupot do głowy przychodzi. I to ma być pointa mojego komentarza.