Weszli za płot. Rozbiórka musiała mieć miejsce całkiem niedawno, widok, który zobaczyli, kojarzył się bowiem, owszem, z filmem, ale wojennym, polskim. Wszędzie ścieliły się gruzy, z których wystawały poskręcane, metalowe pręty, fragmenty blachy. Tu i ówdzie oparły się sile niszczenia pojedyncze ściany, całość zaś, niczym pianka pantenolu na świeżej ranie po oparzeniu, otulał świeży śnieg. Dokładnie na środku tej ruiny uwijali się policyjni technicy.
– Znalazł go, a raczej zobaczył z okna domu, o tam – aspirant Nowak wskazał palcem stojącą obok kamienicę – jakiś starszy facet, emeryt. Już go Konieczko wstępnie przepytał na okoliczność. Morderstwa dokonano tej nocy, około godziny... – ostatnie słowa Tymek wypowiedział celowo nieco głośniej, dochodzili bowiem do policyjnego patologa, doktora Stańczaka.
– ... między dziesiątą wieczorem o drugą w nocy – dokończył lekarz, uzupelniając coś w trzymanych w rękach notatkach. – Przyczyną śmierci było wykrwawienie po...
– ...postrzale – zgadł Kostek Podbiał.
– W brzuch – uściślił Stańczak półgębkiem.
Podeszli bliżej. Policyjny technik strzelał ostatnią serię pamiątkowych fotografii. Zwykle nieboszczycy nie robili większego wrażenia na komisarzu Podbiale, zdążył się przyzwyczaić do ich widoku. Również i teraz układ trawienny Kostka pozostawał bezpieczny, nie tylko dlatego, że mężczyzna nie zdążył zjeść śniadania. Co innego zastanawiało w leżącej postaci – mianowicie pozycja ciała.
– Tak leżał? – chciał się upewnić Podbiał, co jednak spowodowało zbiorową reakcję pozostałych w postaci pełnych pretensji spojrzeń spod dacha.
– A co? Masz jakiś pomysł? – zainteresował Nowak, na co jego partner skinął głową.