2009-10-14

1. urodziny miesięcznika "Bluszcz"

Z kilkudniowym opóźnieniem donoszę, iż byłem i piłem. Niedzielne popołudnie to pora dość dziwna na świętowanie, chyba że są to urodziny babci lub cioci. Ale impreza okazała się świetna, wyjątkowo, cośmy z Kuszewską zgodnie stwierdzili. Mało które pismo literackie świętuje swoje jubileusze, jeśli już, to pewnie w zaciszu redakcyjnym, tym samym od 1945 roku, gdzie nieproszeni goście nie wejdą i sobie w spokoju obciągać wzajem można. Ci sami nieproszeni goście zresztą także nic nie opublikują, bo to nasza własność (choć Biblioteka Narodowa dokłada gros kasy) i wara wam od naszych łamów. "Bluszcz" inny jest, przyjazny, więc i jego urodziny były inne. Białe wino się piło, tort bezowy się jadło i kanapki, całe mnóstwo. Z ciekawymi ludźmi się rozmawiało, nikt się nie puszył, nie wywyższał. Z pisarkami na wydawcę swego się trochę ponarzekało, bo sprawiedliwy, ale nierychliwy. Pięknego koncertu dawno nie widzianej i nie słyszanej Renaty Przemyk się wysłuchało, a potem tańczyło na parkiecie, bo i do tego doszło. Uff. Do zobaczenia za rok, na drugich urodzinach.