2011-02-10

II redakcja

Jutro odbieram II redakcję Ostatniego seansu. Trzeba będzie poszukać bobów, niezgrabności, zaznaczyć miejsca, gdzie wstawi się obrazki (takie jak ten obok). Bo to będzie książka z obrazkami. Wreszcie zastanowić się, czy czegoś nie wywalić. Tego fragmentu na przykład nie wyrzucę:

Mimo to czuł, że nie pasuje do tego towarzystwa. Podczas gdy Kaśka brylowała w gronie znajomych, jego stać było tylko na nieme potakiwanie. Mieli swoje tematy, plotki, wyrzekali wspólnie na reżyserów, producentów i dyrektorów teatrów. A najczęściej na siebie nawzajem – w zależności od składu ekipy plotkującej. Początkowo go to bawiło, potem czuł coraz większy niesmak i złość. Zastanawiał się, co mówią o nich, chwilę po tym, jak się z Kaśką oddalą. Ona się tym nie przejmowała, tak przynajmniej twierdziła.

Z wierzchu cały ten świat wyglądał pięknie: błysk fleszy, czerwone dywany (bo i takie bywały, czemu nie?!), eleganckie kreacje, fryzury, przyprawiające o zawrot głowy zapachy. Ale świat aktorów, slawy miał i inną stronę. Kiedy pierwszy raz Kasia opowiedziała mu o jednym z castingów, w którym uczestniczyła, nie miał wątpliwości, z czym go porównać: targ niewolników to było najdelikatniejsze skojarzenie, które mu się nasunęło. Innym, o którym już nie powiedział żonie z dwóch powodów, był moment, kiedy zapijaczony, rozwalony na sofie klient z szeregu kurew wybiera tę jedną, jedyną. Tę najmniej straszną...

A srał was wszystkich pies, kurwy, gotowe dać dupy każdemu, od którego zależy cokolwiek, co wiąże się z filmem, telewizją czy reklamą. Mózgu używa taka tylko do liczenia kasy i po to, by nie pomylić się, gdy reżyser na planie serialu każe przejść z punktu A do punku B. Modrzejewskie, jedna z drugą, co jeszcze wczoraj srać chodziły za chałupę, a dziś nie przestają odgrywać tragedii nawet w domu przy obieraniu ziemniaków, nie zdejmują ciemnych okularów nawet w metrze, zresztą rzadko korzystają z tego środka transportu, bo to dobre dla szaraków, tłumu, całego tego tałatajstwa. Oczy wokół głowy, uszy jak anteny i tylko kombinuje jedna z drugą, jak tu trafić promocyjne zakupy, darmowe SPA czy sponsorowany wyjazd na narty w Alpy – dobra dostępne tylko dla gwiazd! Przecież wiadomo, czemu tak naprawdę służy mizdrzenie się do obiektywów fotoreporterów, chodzenie na każdy, najpodlejszy nawet raut, organizowany przez hurtownię skarpet, ocieranie się w tłumie o znanego reżysera, wciskanie papuzich wizytówek, posyłanie kuszących uśmiechów do śliniących się buców z grubym karkiem i jeszcze grubszym portfelem czy inne metody godne Maty Hari, żeby tylko, żeby w końcu, żeby zawsze...

2011-02-03

Jedna trzecia

Co prawda malarz nie robi wiele szumu, gdy zapełni płótno w jednej trzeciej (bo popija zwykle bez okazji), a aktorzy i reżyser, którzy pracują nad sztuką, pójdą się nawalić niekoniecznie z powodu nauczenia się ról na pamięć. Ale ja wyskukałem właśnie 33% nowej książki, no to pochwalę się fragmentem, jeszcze nieocyzelowanym, niepasteryzowanym. Wolno mi, nie?

Był wczesny wieczór, gdy Jewgiennij Aleksandrowicz Riepin opuścił cukiernię Roszkowskiego i znalazł się z powrotem na ulicy. Ruch na Piotrkowskiej niewiele osłabł: każdą dokądś zmierzał w wielkim w pośpiechu, jakby był to początek dnia, a nie jego schyłek; furkotały na wietrze poły płaszczy, surdutów i hałatów. Ktoś spóźniony na spotkanie pokrzykiwał, usiłując zatrzymać przejeżdżającą dorożkę. Wszystko to jednak i tak nie dorównywało temu, co dzieło się w głowie detektywa, gdzie jedna myśl goniła następną. Działo się tak zawsze, gdy Riepin przymierzał się do nowej sprawy. Nawet nie zauważył, jak podszedł do niego jego astystent.

– Dobry wieczór, szefie – przywitał się Stanisław, unosząc na chwilę prawą rękę do ronda kapelusza.

– Jaki miałeś dzień, przyjacielu? – chciał wiedzieć Jewgiennij.

Jabłonowski zaczerwienił się, czego na szczęście nie było widać w świetle gazowej latarni, którą właśnie zapalał przy nich człowiek wyposażony w specjalną drabinkę i długi drążek.

– Jak nasza piękna para? – Rosjanin najwyraźniej nie miał zamiaru przestać go gnębić.

– Jak zwykle – odpowiedział cicho młody mężczyzna, jednocześnie modląc się w duchu, by jego pryncypał nie zaczął wypytywać go o szczegóły.

– Damy jeszcze gołąbkom w spokoju pogruchać, co?

– Oczywiście, szefie.

Riepin uśmiechnął się, zdjął z głowy melonik, otarł chustką czoło z potu, którego kropelki na chwilę rozbłysły w świetle kolejnej zapalonej gazowej latarni na Piotrkowskiej, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem:

– Ta sprawa może poczekać. Mamy teraz coś o wiele bardziej poważnego, mój młody przyjacielu. Chodźmy! – rzekł i pociągnął go lekko za łokieć.

Ruszyli niespiesznym krokiem główną ulicą miasta w kierunku południowym, szybko mieszając się w tłum.

– Przez cały dzień czułem, że dostaniemy specjalne zamówienie i nie pomyliłem się – powiedział Rosjanin. – Parę minut po obiedzie do drzwi naszego biura zapukała żona inżyniera Szałkowskiego z fabryki Silbersteina. Kiedy tylko ją ujrzałem, wiedziałem, że stało się coś złego.

– Z dobrą nowiną chyba nie przychodzi się do prywatnego detektywa – zauważył przytomnie i złośliwie Stach, ale Riepin puścił tę uwagę mimo uszu.